W weekend miał spaść deszcz. Tak przynajmniej zapowiadali w prognozie pogody i zdawało się, że mieli rację. Ciężkie chmury wisiały nad miastem już od kilku dni, a wilgotne powietrze wdzierało się w głąb lądu i przenikało ubranie. Była jesień, choć od wydarzeń w domu Ji-mina, które działy się wiosną, minęły raptem niecałe dwa tygodnie.
Jeong-guk opadł ciężko plecami na oparcie krzesła i sięgnął dłonią po szklankę z piwem.
— Uczyli nas w ogóle o tym w szkole? — zapytał sam siebie i rozejrzał się dyskretnie, czy ktoś go usłyszał.
Był kłębkiem nerwów i od kilku dni szukał ukojenia wśród ludzi, uciekając wieczorami w ich tłumy, ale go nie znajdował. Upił łyk z ulgą, widząc, że nikogo obok nie było. Restauracja powoli pustoszała, bo zbliżało się zamknięcie. Coraz częściej zdarzało mu się gadać na głos samemu do siebie, nie mając nad tym kontroli i czułby się jak wariat, gdyby zobaczył, że ktoś mu się tego powodu przygląda. Wyciągnął z kieszeni bezużyteczny telefon i zanotował, żeby wyszukać w sieci, gdy już będzie miał do niej dostęp, informacji na temat odwróconych pór roku i chociaż spróbować zrozumieć ten mechanizm. Po co? Nie miał pojęcia. Po prostu chciał się czymś zająć. Po to tu przychodził, żeby odwrócić swoją uwagę od zmartwień i uciszyć, chociaż na chwilę to nieustające pikanie kardiomonitora w głowie. Ono go prześladowało. Ten dźwięk sprawiał, że miał gęsią skórkę. Śniło mu się w nocy, jak przemienia się w jednostajny, płaski odczyt, a on stoi i patrzy, jak Tae umiera. Budził się wtedy spocony i odrętwiały. Najlepszym wyjściem, żeby wyzbyć się go z głowy, byłoby znaleźć pracę, zająć czymś ręce, wtedy myśli też byłyby prostsze, ale nie miał pojęcia, jak miałby tego tu dokonać i w sumie po co? Pieniędzy mu przecież nie brakowało, a zająć też miał się czym, ale to go po prostu zaczęło przerastać i dlatego uciekał z „domu".
Schował telefon na powrót do kieszeni, uprzednio sprawdzając godzinę i znów się rozejrzał. Tym razem obok jego stolika stała dziewczyna. Niska, ciemnowłosa i... Azjatka.
Koreanka? — przemknęło mu przez myśl.
Ubrana w uniform restauracji, czarną koszulę i czarne spodnie, przewiązana w pasie długim fartuchem w kolorze bordo i długopisem wpiętym w kieszeń na piersi, ściskała w ręku notes na zamówienia.
— Zbliżała się dwudziesta — powiedziała do niego uprzejmie, ale jakby z prośbą i... po koreańsku. — Będziemy powoli zamykać.
Jeong-guk otworzył szeroko oczy. Tego się nie spodziewał. Dziewczyna w mig też to odgadła.
— Słyszałam, jak mówisz sam do siebie i pomyślałam, że będzie ci miło usłyszeć ojczysty język — dodała i uśmiechnęła się porozumiewawczo. — Pochodzę z Daegu, ale od maleńkości mieszkam tutaj.
Jeong-guk odwzajemnił uśmiech, choć mina dziewczyny mówiła mu, że chyba raczej gorzko się skrzywił.
— Przychodzisz tu od trzech dni i pomyślałam... — urwała i zastanowiła się przez ułamek sekundy. — Czekasz tu na kogoś? — zapytała, chcąc nawiązać rozmowę.
— Macie dobre piwo — odburknął do niej, choć musiał przyznać, że faktycznie poczuł się lepiej, gdy usłyszał koreański.
— Ale drogie. Znam tańsze miejsca i równie ładne — odpowiedziała dziewczyna, znów nabierając zapału do rozmowy.
— Stać mnie i wątpię, że gdzieś indziej może być taki widok jak tutaj — znów do niej burknął i spojrzał za szybę.
Restauracja mieściła się w Sydney Tower, wierzy widokowej w samym centrum miasta. Dziewczyna westchnęła, a Jeong-guk spojrzał na nią wyzywająco.