Rozdział 5

728 49 2
                                    

Cicho podśpiewując pod nosem, obrała kolejnego ziemniaka i wrzuciła go do garnka. Korzystała z tego, że Basil podrzucił pod jej drzwi kosz warzyw. Tak, podrzucił, bo nawet kiedy przychodził, rzadko się widywali.

Być może był jedynym przychylnym do niej mieszkańcem, jednak i tak miała wrażenie, że stara się jej unikać. Może to przez płotki, które jednomyślnie stwierdzały, że sprowadzała na ludzi nieszczęście? I że w jakiś sposób odprawiała na nich swoje czary? Skąd niby te teorie?

Nie narzekała, skoro chociażby czasami zamieniał z nią parę zdań. Było to lepsze niż całkowite odizolowanie.

Odkąd jej rodzice zginęli, została z domem całkowicie sama. Choć przez większość swojego życia uczyła się zielarstwa i drobnych domowych prac, czasami nadal wątpiła w swoje umiejętności.

Chorego nieznajomego leczyła tylko i wyłącznie kilkukrotnie sprawdzonymi środkami, które za przewodnictwem Basila rozdawała do wioski. Oczywiście gdyby mieszkańcy dowiedzieli się, kto tak naprawdę je przygotowywał, w życiu nie wzięliby ziołowej papki do ust.

Bo tak, nie było tu żadnych tabletek, czy specjalnych lekarstw. Wioska, w której mieszkała była znacząco oddalona od większych miast i rzadkością było, żeby ktokolwiek wiedział o jej istnieniu. Nie było tam więc żadnych kontroli, a Mundurowi przyjeżdżali tylko i wyłącznie w wypadku przekraczania granic przez Nację (czyli nigdy, aż do tamtego okresu). Claire nie zamierzała jednak wydawać nieznajomego mężczyzny, nawet jeśli wciąż mógł jej zagrażać.

W jej mniemaniu był przecież tak biedny i tak pokrzywdzony przez los, że nawet gdyby mocniej rozwalił jej głowę, zapewne nie miałaby mu tego za złe. Co nie zmieniało faktu, że się go bała...

Postawiła garnek na gazie, przez chwilę wolnego postanawiając zajrzeć do wspomnianego Nadnaturalnego. Jak zwykle najpierw ostrożnie wyjrzała zza framugi, a gdy upewniła się, że nie miał zamiaru się na nią rzucić, powoli weszła do środka i usiadła na brzegu łóżka. Owszem, powinna dla własnego dobra zachować jakiś sensowny dystans, ale po jakimś czasie przestała o tym myśleć.

Jak i kilkadziesiąt minut wcześniej, ponownie zamoczyła kawałek materiału w zimnej wodzie i obmyła nią lekko spocone ciało mężczyzny. O ile wcześniej nie była w stanie stwierdzić, czy miał gorączkę, wtedy była tego pewna. O ile Nacja mogła w ogóle chorować...

Czasami łapała się na tym, że traktowała go jak zwykłego człowieka. W końcu kiedy leżał nieprzytomnie na jej łóżku, nie wyglądał na kogoś ultra-silnego, potrafiącego bez skrupułów zabić jakąś tam dziewczynę. A jednak...

Co prawda krew na jego ubraniach w większości nie była jego, ale na ludzką też to jej nie wyglądało. Nawet gdyby należała tylko do pomniejszych zwierząt i tak wolałaby myśleć, że to jakiś sok z dzikich porzeczek, które rosły niedaleko. Oczywiście, że tak nie było... Wątpiła, by potwory objadały się owocami. Stop... Czy z opowieści czasem nie wynikało, że jedli właśnie ludzi?

Odruchowo odsunęła się na drugi koniec pokoju, dopiero wtedy przypominając sobie te jakże ciekawe teorie. Okej, w jakiś sposób go uratowała, przyniosła do domu, raz ją zaatakował i od tamtej pory spał... Boże, czy to możliwe, że będzie chciał się nią pożywić? Zaśmiała się sama do siebie, nerwowo gładząc rękawy swojego swetra. Nie... Skąd niby miała to wiedzieć?!

Całe szczęście gotująca się zupa zdołała odsunąć ten temat na dalszy tor. Zmniejszyła płytkę, dosłownie kilka minut się z nią męcząc. Oczywiście mieszkając na odludziu, rzadko kto jej pomagał w drobnych usterkach przy kuchni. A Basil nie znał się na przestarzałych kuchenkach gazowych. Bo kto tego używał? W taki sposób miała tylko i wyłącznie jedno działające pokrętło, które i tak ledwo zipało.

Nacja II: Czas BurzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz