- Ty... Naprawdę nie mówisz? - spytała podczas któregoś z kolei wspólnego posiłku.
Carl nie odpowiedział. Ba, nawet na nią nie spojrzał, skoro nie widział najmniejszego sensu w tym, by się jej tłumaczyć. Zresztą skoro uznawała go za niemego, nie musiał się wysilać do rozmów z nią - same plusy.
Co prawda nienawidził ludzi z całego serca, ale tę dziewczynę w miarę zdołał zaakceptować. Nie myślał już o tym, by w pewnym momencie po prostu ją zaatakować, albo w jakiś sposób zagrozić. Czasami zmuszał się nawet do tego, by pomóc jej w cięższych pracach domowych - ostatnio naprawił jej ten kurewsko kapiący kran, którego dźwięk sam w sobie go irytował.
- Oh... - Claire mimowolnie położyła mu dłoń na ręce. - Przykro mi, że coś takiego cię spotkało...
Prychnął z rozdrażnieniem, od razu wstając od stołu i patrząc na nią z góry. Miał nadzieję, że jego wzburzone spojrzenie idealnie wyrażało niechęć do jej nikłej litości. Nie miała o niczym pojęcia, a jednak śmiała się odzywać!
- Przepraszam, chyba nie powinnam była.
Wzruszył ramionami i zamiast wyjść na zewnątrz, jak początkowo miał w zamiarze, obserwował, jak walczy z kipiącym mlekiem. Wzdychała przy tym niemiłosiernie, wyraźnie przez niego zdołowana. Nie przejął się tym, była dla niego tylko i wyłącznie jakąś tam Człowieczką, z którą przez jakiś czas zamierzał jeszcze pomieszkać.
Nie widział w końcu praktycznie żadnych perspektyw na dalsze życie w Osadzie. Dlaczego więc miałby tam wracać? Był pewien, że Doug, Will, Harry i reszta uznaliby go za chorego. Przecież był w pełni zdrowy!
Na pewno, Carl?
Może nie do końca, skoro głos w jego głowie zaczął mówić do niego coraz dłuższymi zdaniami.
Carl.
Zacisnął zęby, mając ochotę po prostu go wyłączyć. Jaka szkoda, że nie było innego sposobu niż uderzenie samego siebie.
Carl.
Warknął na całe gardło i ze wściekłością wysunął kły. Pomieszczenie przeszył trzask tłuczonego szkła, które Claire upuściła, słysząc ten straszny dźwięk. Odwróciła się do niego tak samo przestraszona, jak i zaskoczona. Oprócz tego, że wyglądał na zmieszanego swoim zachowaniem, nie działo się nic poważnego.
- Wystraszyłeś mnie... - wyszeptała, łapiąc się za serce. Zaraz potem zakaszlała kilka razy, czując powietrze nie tam, gdzie trzeba.
Carl uspokoił się w kilku oddechach. Nie interweniował, kiedy z trudem doprowadziła się do porządku, zamiast tego obserwując powoli zsuwający się z jej głowy bandaż. Matko, jak mogła tak felernie go zawiązać, skoro jego dawne opatrunki były zrobione tak porządnie?
Claire zaśmiała się nerwowo, nie wiedząc co siedziało mu w głowie. Cóż, kiedy lekko pchnął ją na krzesło, miała na myśli zupełnie inne zamiary, niż te, które rzeczywiście miał.
Trochę kłóciło się to z jego zasadami i obecnymi poglądami, ale bardzo ostrożnie i najdelikatniej jak tylko potrafił zajął się jej raną, przy okazji uważnie ją oglądając. Nie wyglądała źle - po swoim doświadczeniu doskonale potrafił wychwycić, że powstała na wskutek uderzenia. Zwykły mały guz z obtarciem, ot co.
Odwinął bandaż, nieumyślnie owiewając jej szyję swoim oddechem. Nic dziwnego, skoro specjalnie usiadł na krześle. Claire nie śmiała się ruszyć, choć policzki płonęły jej rumieńcem.
Oblizał suche wargi na widok nagości jej szyi. Specjalnie przełożył jej ogniste włosy w bok, by mieć lepszy dostęp do rany, jednak skutek tej czynności był całkowicie inny. Czuł, że rzeczywiście ją opatruje, jednak jego myśli lądowały w zupełnie innym kierunku. Nawet nie wiedział, kiedy tak po prostu polizał ją po karku.

CZYTASZ
Nacja II: Czas Burzy
FantasyZrozpaczonego po ataku ludzi Carla ogarnia szaleństwo. Powoli zatraca się w odmęcie własnej duszy, nie dopuszczając do siebie nawet najbliższych przyjaciół. Kto by pomyślał, że Cienie pokierują go na południe, aż do maleńkiej wioski na skraju terenu...