Rozdział 23

633 43 0
                                    

Aż dziwnym było, że Mundurowi ograniczyli się z atakami na Osadę. Wszyscy Nadnaturalni spodziewali się po nich najgorszego, a jednak było spokojnie. Za spokojnie.

Claire praktycznie na dobre zadomowiła się już w nowym miejscu, a nawet znalazła dla siebie miejsce pracy. Choć według pana Andersona jej ziołowe mieszanki były wręcz śmieszne, to, o ironio, właśnie dla niego najczęściej je przyrządzała, a on testował je na bardziej lub mniej chorych Nadnaturalnych. Nacja raczej nie mogła zbyt mocno zachorować, ale na pojedyncze przypadki się to przydawało.

- Skończ to, co robisz i wracaj do Charlesa - mruknął do niej, kiedy trudziła się ostatnim na tamten dzień medykamentem.

Claire otarła pot z czoła, kiedy praca z moździerzem okazała się dla niej zbyt wyczerpująca. Dopiero po chwili załapała, co powiedział do niej nacyjski lekarz.

- Charles? - powtórzyła, nie za bardzo wiedząc, o kogo mogło mu chodzić.

Miała wrażenie, że starszy pan ma ochotę przycisnąć ją swoim ironicznym spojrzeniem do podłogi. Całe szczęście szybko załapała, o co chodziło i nie trzeba było jej skrobać.

- W sensie... Carl? - spytała, otrzymując jedynie krótkie skinięcie głową. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że to nie jego pełne imię.

- Bo praktycznie nikt tak na niego nie mówi - dopowiedziała pani Anderson, dosłownie znikąd zjawiając się w gabinecie. Ta to miała ciche kroki, nie ma co.

- Mogę wiedzieć, dlaczego?

Para jednocześnie wzruszyła ramionami. W sumie nie było do tego jakiegoś głębszego wytłumaczenia. Carl było krótsze i bardziej podobało się posiadaczowi. Mogli jedynie sobie dopowiedzieć, że nie chce być nazywany pełnym imieniem swojego zmarłego ojca.

- Lepiej już idź. Zrobiło się późno - odparła kobieta, mijając ją w przejściu.

Rudowłosa niepewnie pożegnała się z lekarzami i uprzednio ostrożnie odkładając wszystkie narzędzia na swoje małe biurko, szybkim krokiem przeszła do przedpokoju. Dość sprawnie założyła kurtkę i buty, następnie wychodząc na pogrążony w ciemności dwór. Osada miała co prawda lampy, ale po co mieli rozstawiać je praktycznie na każdym kroku, skoro widzieli dobrze w ciemności? Cóż, Claire nie widziała nic.

Praktycznie na oślep przeszła kamienną dróżką przez furtkę, od razu kierując się w prawo. Lekko przyhaczyła przy tym w płot, ale postanowiła się tym nie przejmować. Bardzo powoli stawiając kroki do domu, zastanawiała się, czy nie grasują tam dzikie zwierzęta. Nierzadko słyszała dziwne odgłosy w nocy, a to, że była praktycznie środku lasu, wcale nie pomagało. Miała wrażenie, że serce zaraz jej eksploduje od nadmiaru emocji.

A jak się wydarła, kiedy tuż przed nią pojawiły się błękitne tęczówki...

- Kurwa... - jęknął Carl, odruchowo zatykając uszy. - To ja, do cholery - warknął, łapiąc ją za ramię, kiedy poleciało jej się do tyłu.

- Matko... Ale mnie wystraszyłeś - odparła, lekko drżąc ze strachu.

- Przecież szedłem w twoim kierunku od dobrej chwili - burknął. - Nie poczułaś?

Przecież ostatnie, co by poczuła, to obecność cichego jak noc Nadnaturalnego!

- Nie jestem taka, jak ty! Niby skąd mam wiedzieć, czy stoisz przede mną, czy nie?

- No nie wiem... Jakiś instynkt samozachowawczy? - westchnął. - A gdybym chciał ci zrobić krzywdę?

Zabrzmiało to bardzo nieadekwatnie, kiedy mówił o sobie. O ile Douga w ogóle by się nie przestraszyła, na jego słowa dość mocno zadrżała. Dostrzegł to, to chyba oczywiste.

Nacja II: Czas BurzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz