V

230 27 4
                                    

Wypociłam... W ogóle jestem ciekawa jak się podoba charakter Lou tutaj 🙃





Londyn, obecnie

Weszli z ojcem Anselmo do przytulnej knajpki, którą czasami odwiedzali i która była całkiem niedaleko siedziby Zakonu. Praktycznie od razu zjawił się przy nich kelner, więc tylko zamówili to co zwykle i pogrążyli się w rozmowie. 

– To jak było w Indiach? – zapytał zakonnik, na co szatyn wzruszył ramionami. 

– Potwornie nudno, jak zwykle, dlatego cieszę się, że... Henry wystawił w końcu nos ze swojej dziupli. 

Henry – to było ostatnie imię, pod którym znali wampira, a raczej nie chciał pośrodku zatłoczonej restauracji rozprawiać właśnie o wampirach, uznaliby go za świra. 

– A tutaj działo się coś ciekawego?

– Oprócz tego, co już wiesz, nie bardzo –  odpowiedział Anselmo. – Poza tym naprawdę musisz wziąć kilka dni wolnego, zanim znowu wyruszysz go ścigać, nie odpuszczę ci tego. 

– Wiem o tym – powiedział szatyn. – Poza tym miło będzie w końcu przespać się we własnym łóżku. 

– Nie sądzę, żebyś miał spać tam sam – odezwał się zakonnik, na co Louis posłał mu ironiczny uśmiech. 

Anselmo wiedział, poza tym w tym wieku, to już nie było tak wielkim problemem. 

– Wiesz, to całkiem dobry pomysł – stwierdził. – Może skorzystam z twojej rady. 

Anselmo machnął ręką. 

– Rób, co chcesz, bylebyś odpoczął, a wracając do Indii, chyba mamy ostatnio wysyp w tamtych rejonach, bo zanim zdążyłeś wrócić, namierzyliśmy dwie kolejne. 

– Naprawdę? – zapytał zaskoczony Tomlinson. – Nie szykuje się coś, że tak się uaktywniły? Jakiś krwawy księżyc, czy inne tego typu pierdoły? 

– Nic o tym nie wiemy – odpowiedział mnich, przy okazji dziękując kelnerowi za przyniesiony właśnie posiłek. – Ale obiecałem ci szczegóły. Nie będzie ich wiele, nie spodziewaj się fajerwerków. 

Louis wbił widelec w swój stek. Nie miał pojęcia, jak było wcześniej, ale odkąd pamiętał, preferował bardziej krwiste rzeczy, co nawet, mimo kilku setek lat, nie do końca mu się podobało i nie przyzwyczaił się do tego. 

– Mów – nakazał. 

– To naprawdę niewiele. Kamery uchwyciły go blisko przejścia granicznego, nie przekroczył jednak granicy i wygląda na to, że już od dawna ukrywał się przed nami w Kanadzie. 

Louis pokiwał głową. 

– Jakieś podejrzenia, dlaczego się pojawił? – zapytał, na co on Anselmo zaprzeczył automatycznie. 

– Żadnych. Nie pojawił się w żadnym sklepie czy gdziekolwiek, nie ma też doniesień o podejrzanych zniknięciach, ugryzieniach... Szczerze mówiąc, nie mamy z zielonego pojęcia, dlaczego nagle się pokazał. Jakby się nudził i chciał się trochę zabawić. 

– Wiedział, że kiedy to zrobi, będziemy go szukać – oznajmił szatyn. 

– Na pewno – przytaknął zakonnik. – Tylko po co to zrobił, kiedy od lat się przed nami ukrywał?

Louis wyruszył ramionami. Sam nie miał bladego pojęcia, ale zaintrygowało go zachowanie wampira i chętnie dowiedziałby się, co nim kierowało. Liczył też, że przez te kilka dni, w ciągu których Anselmo będzie go więził w Londynie, wampir jeszcze się pojawi. 







Kilka godzin później skorzystał z rady Anselmo i ubrał się elegancko, mając zamiar spędzić przyjemny wieczór, a jeśli szczęście mu dopisze, może i jakąś niezobowiązującą noc. Może faktycznie potrzebował takiego odprężenia, za bardzo zajmował się pracą, ale właściwie nie dziwił się sobie, bo przecież przez te kilkaset lat wykorzystał już chyba wszystkie możliwości. Nauczył się języków i opanował wszystko, co możliwe, sztuki walki, nawet gotowanie, a nie pojawiało się nic, czym na nowo mógłby się zająć. 

Wyperfumowany i elegancki jeszcze raz spojrzał w lustro i poprawił włosy. Było z niego kawał przystojnego faceta i może to i dobre, że się nie starzał, to było całkiem praktyczne, a do tego dochodził przecież jego wrodzony urok seryjnego mordercy. Nie raz już zauważył, że wielu to kręciło, oczywiście nikomu nie opowiadał, że jest łowcą wampirów, żeby nie uznali go za psychopatę, mimo to, jakimś sposobem wyczuwali tę jego mroczną naturę, a to zdecydowanie kręciło ten typ, który najczęściej zaciągał do łóżka. Chłopaków, których interesowały tylko jednonocne przygody, tak jak jego, bo przecież mając dwa tysiące lat i nie wiadomo ile jeszcze przed sobą, raczej nie był w stanie stworzyć wieloletniego związku. Nawet się w to nie pchał, bo dobrze wiedział, czym to grozi, a nie miał ochoty opłakiwać kogoś przez następne stulecia. Jednonocne przygody były o wiele bardziej praktyczne. 

Zamówił taksówkę i niedługo potem wsiadł do niej, żeby pojechać do dobrze znanego mu klubu. Był tam dość częstym bywalcem. Gejowskie kluby były naprawdę dobrym wynalazkiem teraźniejszości, a on naprawdę lubił postęp. Ogromną ulgą było dla niego to, że w końcu mógł przestać się ukrywać, a że był najlepszym z Łowców, to wszystkim w Zakonie jakoś łatwiej było zaakceptować jego preferencje, mimo to i tak czekał na to prawie dwa tysiące lat. Zapłacił taksówkarzowi, kiedy dotarł na miejsce i poprawiając jeszcze odruchowo włosy, wysiadł i ruszył na swoje nocne łowy. Ten rodzaj też lubił. Wszedł do środka, gdzie od razu otoczyła go głośna muzyka i zapach mieszaniny perfum, ludzkiego potu i alkoholu, a że wampir zostawił mu cząstkę siebie, to miał trochę bardziej wyostrzony węch niż wszyscy przebywający tutaj ludzie. Od razu usiadł przy barze, zamawiając sobie drinka i przeczesując wzrokiem tłum w poszukiwaniu swojej dzisiejszej ofiary, jednak ta sama go znalazła. Nie zdążył nawet dobrze się rozejrzeć, kiedy przy barze zjawił się młody chłopak, dyskretnie obserwując jego drogie ubrania, chociaż dla niego każdy był młody, a do tego to był właśnie ten typ, który szatyn preferował, zainteresowany darmowymi drinkami i jednonocną przygodą z jakimś bogaczem. Bycie Łowcą i życie te setki lat też miało spory plus w postaci tego, że Louis czasem nie miał pojęcia, co zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi, które miał. Ignorował go przez chwilę, czekając czy może nie nadarzy się jeszcze lepsza okazja, ale w końcu skinął ręką na barmana, którego swoją drogą całkiem dobrze znał i czasem zamieniał z nim kilka słów po dłuższej nieobecności tutaj. Tamten od razu domyśl się, o co chodziło, więc Louis tylko wskazał siedzącego kawałek dalej chłopaka. 

Obserwował, jak barman przygotowuje napój i podaje chłopakowi, informując go, od kogo jest, a ten spojrzał na szatyna. Louis uniósł lekko szklankę i uśmiechnął się do niego, a chłopak odwzajemnił uśmiech. Wyraźnie widział, że jest zainteresowany, więc tylko przysiadł się bliżej.

– Louis – przedstawił się.

– Mike – odpowiedział chłopak. – Często tu bywasz? Nigdy cię nie widziałem – zagadnął, a szatyn wyraźnie słyszał w tym „w końcu to mi się poszczęściło".

– Rzadko. Nie było mnie trochę w Londynie – odpowiedział. 

– A gdzie się podziewałeś? 

– Ostatnio w Indiach, a niedługo wybieram się do Kanady, mam tam kilka rzeczy do załatwienia.

– Pewnie jakieś nudne inwestycje – zaśmiał się tamten, na co Louis posłał mu lekki uśmiech i przytaknął. 

– Tak, coś w tym stylu. A ty? Czym się zajmujesz?

Chłopak zmieszał się lekko.

– Pracuję dorywczo, nic ciekawego. Twoje podróże chyba są o wiele ciekawsze, co? Przy okazji możesz trochę pozwiedzać – powiedział, lustrując szatyna i przez chwilę zatrzymując wzrok na tatuażu widocznym spoza lekko rozpiętej koszuli. 

– Nie zawsze mam na to czas – odpowiedział Louis. 

Mimo tyłu set lat nadal nie miał pojęcia, czy w ogóle umiał flirtować, ale może to wcale nie było mu potrzebne, bo często i tak wszyscy wracali z nim do domu, nieważne, jakie głupoty gadał. I tak też będzie pewnie i tym razem. Cóż, nie pogardzi, chłopak był uroczy. Widział to tym bardziej, im dłużej z nim rozmawiał, a rzadko spotykało się tak ciekawe przygody.  

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz