XXVI

140 26 1
                                    

Te bransoletki mnie wykończą... A czas nagli





W pierwszej chwili Harry spanikował, widząc, że szatyn zniknął. Nawet nie słyszał, żeby wychodził, poza tym był osłabiony i w ogóle nie powinien się stąd ruszać, ale Louis zawsze był uparty, co absolutnie mu się nie podobało. Rozejrzał się dookoła, zauważając, że plecak szatyna został, co jeszcze bardziej sprawiło, że spanikował. A jeśli ktoś go porwał? Przez chwilę zastanawiał się, co ma w ogóle zrobić, ale w końcu uznał, że najlepszym wyjściem będzie go poszukać. Nie miał pojęcia, co mu strzeliło do głowy i czuł, że w jego stanie znajdzie Łowcę rozszarpanego przez niedźwiedzia.

Głupi Louis.

Szybko ubrał na siebie grubszą koszulę, a na nogi wciągnął buty trekkingowe i wyszedł z chatki, upewniając się, że zamknął za sobą drzwi. Jakoś nie chciał, żeby przypadkowy zagubiony turysta buszował w jego rzeczach. Gdy tylko wyszedł, rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, w jakim kierunku mógł udać się Louis i był pewien, że jeśli tylko go znajdzie, to sam osobiście go zabije. Szatyn nie miał pojęcia, jak bardzo teraz się o niego martwił i nieważne, że byli odwiecznymi wrogami, a może właśnie o to chodziło, bo jego życie byłoby nudne bez Louisa. W końcu zdecydował, że pójdzie w stronę schroniska, uznając, że Louis mógł chcieć wrócić do domu i to wydawało mu się najlogiczniejszą opcją. Tylko dlaczego w takim wypadku nie wziął ze sobą plecaka? Chyba jedynie dlatego, że nie czuł się na siłach. Ruszył w tamtym kierunku, nawołując go cicho, jednak nie słyszał nic oprócz kilku odgłosów dzikich zwierząt. Starał się poruszać szybko, ale bez większej przesady, żeby czasami nie przegapić jakiegoś śladu. Nie miał pojęcia dlaczego, ale czuł, że jedyny ślad, jaki może tutaj znaleźć to rozszarpane ciało albo krew. Starał się o tym nie myśleć, ale naprawdę tylko tego się spodziewał.

Błąkał się między drzewami, starając się namierzyć szatyna, ale tego nigdzie nie było i Harry z każdą chwilą był na niego coraz bardziej wściekły, bo jak można było być tak nieodpowiedzialnym? Chodził już tutaj ponad godzinę, kierując się to w jedną to w drugą stronę, przeczesując każdy najmniejszy krzak, ale jego jak nie było, tak nie było. I on naprawdę go zamorduje, kiedy tylko go znajdzie.

Nie znalazł go w promieniu kilku kilometrów od chatki, co tylko utwierdzało go w tym, że jedyne, na co w końcu trafi, to rozszarpane ciało. Po raz kolejny ruszył w stronę schroniska, kierując się szlakiem nad jeziorko, bo to była ostatnia rzecz, która przychodziła mu teraz do głowy i jeśli tam go nie znajdzie, to już tylko mógł go namierzyć w schronisku. Rozglądał się dookoła, nadal nawołując szatyna, ale nikt mu nie odpowiadał. W końcu wyłonił się spomiędzy drzew i od razu poczuł, jak zagotował się ze złości. Siedział tam sobie, jakby nigdy nic, mając całkowicie gdzieś, że Harry go szukał.

– Co ty tutaj robisz? – zapytał od razu, ruszając jego stronę. – Szukam cię od ponad godziny. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jakie to niebezpieczne w twoim stanie? A jakby znowu zaatakował cię niedźwiedź albo straciłbyś przytomność i po prostu coś by cię zjadło? Jesteś obłąkany.

– Nie udawaj, że się o mnie martwisz – odpowiedział Tomlinson, kiedy brunet usiadł obok niego na kamieniach, ale w głębi ducha wściekłość, jaką uraczył go teraz Harry, mile go połechtała i może faktycznie w jakiś pokręcony sposób Harry go lubił, skoro zareagował tak, a nie inaczej? Nie wiedział dlaczego, ale w jego głowie kolejny raz pojawiła się myśl, że może naprawdę mogliby zakopać topór wojenny, chociaż z drugiej strony co on by wtedy robił? Umarłby z nudów.

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz