XVI

165 22 1
                                    

Wszyscy mówią, że u nich pada śnieg, a u mnie nie

Co za niesprawiedliwość!





Londyn, maj 1949

Louis obudził się obok dobrze znanego mu chłopaka i gdyby nie był przeklęty, to głowa pewnie pulsowałaby mu teraz z bólu, jednak jego to nie dotyczyło. Ile oddałby, żeby móc upić się jak normalny człowiek, ale on musiałby wlać w sobie chyba całą beczkę, żeby chociaż trochę zwaliła go z nóg. Z jednej strony to było praktyczne, ale z drugiej... Ile musiał się chwilami naudawać.

Usiadł na łóżku jeszcze lekko zaspany i przyjrzał się tamtemu. Nagie, szczupłe ciało było już tylko wspomnieniem przyjemnie spędzonej nocy. Nie pierwszej, jednak nie spotykali się zbyt często. Udawali przyjaciół, ale on wiedział, że już niedługo będzie musiał zniknąć z życia Camerona. Na razie minął rok od ich pierwszego spotkania, jednak czas pędził do przodu nieubłaganie i już wkrótce zacznie odciskać swoje piętno na młodej twarzy chłopaka, a on...

On wiecznie będzie wyglądał tak samo.

Niechętnie wstał i zaczął się ubierać, a kiedy już zrobił to do połowy, przeszedł przez niewielki pokój, szukając swojej koszuli. Zarzucił ją na siebie, po czym przykucnął po drugiej stronie łóżka i przeczesał palcami ciemne włosy chłopaka. Cameron zamruczał przez sen.

– Muszę iść – powiedział cicho Louis.

Tym razem tamten poruszył się lekko i po chwili otworzył oczy.

– Kiedy się zobaczymy? – zapytał, na co szatyn uśmiechnął się krzywo. Chciałby móc podzielić się z kimś swoją tajemnicą, jednak nikt z jego znajomych nigdy nie dowiedział się gdzie i po co znikał, i tak musiało być i tym razem.

– Najszybciej, jak to będzie możliwe – odpowiedział, pochylając się, żeby pocałować chłopaka, jednak tamten odsunął się.

– Zawsze tak mówisz, a potem znikasz nie wiadomo gdzie.

– Ale zawsze wracam – powiedział Louis. Dobrze wiedział, że za każdym razem kłócili się właśnie z tego powodu, jednak nie miał innego wyjścia, jak tylko trzymać gębę na kłódkę.

Chciałby powiedzieć Cameronowi wszystko, ale był święcie przekonany, że ten wtedy uznałby go za wariata, poza tym był wściekły na siebie, że dał temu zajść tak daleko, bo dobrze wiedział, że to zrani ich oboje i im dłużej będzie to ciągnąć, tym gorzej. Obiecał sobie coś, ale ten chłopak...

Nie umiał się powstrzymać.

– Wiesz, że wrócę – przypomniał, przez co tamten skrzywił się, jednak w końcu pozwolił Louisowi na krótki pocałunek. Szatyn uśmiechnął się jeszcze do niego, po czym wstał, zapiął koszulę i niedługo po tym zniknął za drzwiami, odprowadzany wzrokiem przez Camerona.

I na co mu to było?

Rozejrzał się uważnie, czy nikt go nie widział, wolał nie zostać nakryty na wychodzeniu o tej porze z wynajmowanego przez Camerona mieszkania. Zarzucił na siebie marynarkę i wyszedł z budynku, od razu kierując swoje kroki w dobrze znane mu miejsce. Musiał się trochę zaopatrzyć, zanim wyjedzie. O dziwo tym razem nie tak daleko, bo Zakon zlokalizował jakąś wiedźmę w Szkocji, ale z tego, co się dowiedzieli, chyba nie była zbyt chętna do współpracy, więc może być ciekawie. Właściwie już teraz rzadko zdarzały się takie przypadki, większość istot nie miała ochoty z nimi walczyć, więc bez większych problemów pozwalali się wpisywać do rejestru, byle tylko Zakon pozwolił im żyć własnym życiem, on jednak czuł, że tym razem będzie inaczej. Nie czarujmy się, siedział w tym fachu od wieków, niejedno już widział i przeczucia rzadko go myliły. 

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz