VII

258 24 4
                                    

Tenochtitlán, zrównanie xiuhpohualli i tonalpohualli 1440

Louis stał przyczajony w cieniu, obserwując krzątających się kapłanów. Wokół było cicho, a wszyscy w napięciu oczekiwali na moment, kiedy Plejady przekroczą zenit. Toxiuh molpilia, najważniejsze święto Azteków. Obserwował ich już od jakiegoś czasu, oczywiście starając nie dać się upolować, bo wtedy skończyłby na ołtarzu, a przecież jemu chodziło o zupełnie inną ofiarę. Wampir żył tutaj już od dobrych kilku lat i oczywiście był na tyle bystry, żeby omamić wszystkich. Louis nie wiedział, ale wydawało mu się, że pojawił się tutaj kiedyś podczas Teotleco i wmówił wszystkim, że jest bogiem, a teraz pełnił funkcję jednego z kapłanów. Bądź co bądź nie było trudno, wampir znał wystarczającą ilość sztuczek, żeby wszyscy łatwo mu uwierzyli.

Niemal czuł to wiszące w powietrzu napięcie. Wszyscy byli przekonani, że ich śmierć zbliżała się z każdą sekundą i błagali w myślach, żeby świat został ocalony na kolejne pięćdziesiąt dwa lata. Nikt nie mógł zasnąć tej nocy, budzono nawet noworodki, żeby czasem nie zamieniły się w myszy, a ciężarne zamykano, aby nie stały się krwiożerczymi potworami, jednak krwiożerczy potwór wśród tych ludzi był tylko jeden. Louis widział go stąd wyraźnie, kiedy razem z innymi odczytywał przyszłość z gwiazd, jako jedyny całkowicie spokojny, właściwie Louis miał nawet wrażenie, że na ustach wampira ciągle błąka się mały uśmiech, może to była tylko gra światła, ale z drugiej strony jako jedyny wiedział, że żaden koniec świata nie nastąpi.

Odruchowo spojrzał w górę. Lubił widok gwiazd, jednak teraz jak wszyscy skupił się na Plejadach. Dobrze znał mit o siedmiu siostrach przeniesionych na niebo przez Zeusa, chociaż w swoim nudnym, długim życiu słyszał jeszcze kilka jego wersji, ta jednak była najpopularniejsza. Do zenitu zostało jeszcze kilka minut, więc postanowił wykorzystać ten czas i podejść bliżej świątyni. Kiedy ofiara zostanie złożona, wszyscy zaczną świętować, a w tym zamieszaniu łatwiej dorwie wampira.

Ruszył w stronę świątyni, starając się pozostać niezauważonym, jednak w połowie drogi uśmiechnął się pod nosem. Wampir zwariuje od nadmiaru krwi w powietrzu. Może przez to będzie chociaż łatwiejszy do upolowania.

Zatrzymał się gwałtownie, kiedy ciszę przerwał przeraźliwy krzyk jeńca. Zaczęło się. Szybciej niż się spodziewał. Poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przywykł do zabijania i widoku krwi, jednak te barbarzyńskie rytuały przyprawiały go o mdłości. Odruchowo potrząsnął głową i ruszył dalej, szybko zakradł się do świątyni i szybko odniósł wrażenie, że i tak nikt pewnie nie zwróci tu na niego uwagi, jednak dla pewności nadal postanowił kryć się w cieniu i czekać na okazję.

Nadarzyła się szybciej, niż się spodziewał. Wampir wszedł do wnętrza i oparł rękę o ścianę, pochylając głowę i zamykając oczy.

– Za dużo krwi? – zapytał Louis, a tamten od razu wyprostował się jak struna, po czym rozejrzał po pomieszczeniu.

Szatyn wyszedł z cienia, ściskając w dłoni srebrny sztylet.

– A więc jesteś – odpowiedział brunet. – Spodziewałem się ciebie.

Louis uśmiechnął się odruchowo i podszedł bliżej. Trochę zdziwiło go, że wampir nie zareagował, jedynie patrzył mu prosto w oczy, czekając, na jakiś ruch i tak, Louis zareagował. Rzucił się na niego, przygniatając do ściany i próbując wbić ostrze w ciało wampira, ten jednak złapał mocno jego dłonie. Oczywiście szatyn nie zamierzał odpuszczać i siłował się z nim, aż po chwili udało mu się rozciąć skórę tamtego. Wampir zawył z bólu, ale Louis zrobił dokładnie to samo, bo zranienie tej piekielnej istoty ewidentnie przypłacił pęknięciem kości w prawej ręce.

Problem w tym, że ich krzyki od razu zaalarmowały innych, straże kapłanów, którzy wpadli do pomieszczenia, a chwilę po tym Louis poczuł, jak kilka włóczni wbija się w jego plecy. Od razu wygiął się w łuk, puszczając wampira, po czym opadł na kamienną posadzkę. W tym całym zamieszaniu słyszał, że ta istota coś mówiła, ale ból nawet nie pozwalał mu rozumieć słów, uniósł się jednak, zaciskając zęby i starając się zadać brunetowi kolejny cios, ten jednak wytrącił mu z ręki sztylet. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wampir powiedział coś, co brzmiało, jak „sam się nim zajmę". Po raz kolejny rzucił się na niego, próbując go zaatakować, zauważając spore rozcięcie na jego piersi, które zdecydowanie dodało mu sił do walki, ale po chwili lego głowa poleciała w bok, kiedy wampir uderzył go mocno, wystarczająco mocno, żeby stracił przytomność. 













Notka mądrości:

Aztekowie używali dwóch kalendarzy. Jeden z nich - kalendarz słoneczny (Xiuhpohualli), składał się z 365 dni podzielonych na 18 miesięcy po 20 dni oraz dodatkowych 5 dni- Nemotemi. Dni dodatkowe przynosiły nieszczęścia. Służył jako przewodnik Azteków w wielu kwestiach życia codziennego, wskazywał najlepszy czas na kultywację lub żniwa, dogodną datę składania ofiar lub ofiar bogom lub czas rozpoczęcia i zakończenia cykli, służył również do określania dat określonych wydarzeń społecznych, takich jak przyjęcia ku czci bóstwa, ku czci zmarłych, czy też do wskazania inicjacji dzieci w określone czynności. Drugi kalendarz używany przez Azteków to kalendarz wróżbiarski/rytualny (Tonalpohualli). Według niego przepowiadano przyszłość, decydowano o najlepszym dniu do rozpoczęcia konkretnych przedsięwzięć itp. Kalendarz ten składał się z 260 dni podzielonych na tygodnie. Każdy tydzień miał 13 oznaczonych kolejnymi cyframi dni. Nazwy dni określane były cyklicznie powtarzającymi się symbolicznymi nazwami. Dwudziestodniowe cykle podporządkowane były wpływom czterech stron świata.

Dla wierzeń azteckich najważniejszy był moment zrównania się obu kalendarzy, który przypadał co 52 lata. Był to moment wielkiej uroczystości (toxiuh molpilia), czas decydujący o dalszym istnieniu świata. Ludzie pozbywali się starych wizerunków bóstw i kamieni z palenisk – wrzucano je do wody. Wygaszano wszystkie ognie i paleniska, ciężarne kobiety zamykano w spichlerzach, aby nie zamieniły się w krwiożercze bestie, małym dzieciom nie pozwalano zasnąć, aby nie zamieniły się w myszy. Tej nocy nikt nie mógł zasnąć, kapłani mieli obowiązek odczytać z układu planet i gwiazd losy świata. Gdy Plejady przekroczyły zenit i już wiadomo było, że świat będzie istniał, należało rozpalić nowy ogień i ofiarować Słońcu życie ludzkie. W trakcie tej uroczystości za pomocą drewnianego świdra rozpalano ogień na piersi jeńca pochodzącego ze szlachetnego rodu. Gdy ogień płonął rozcinano jego pierś, serce składano w ofierze bogu, a ogień „karmiono" ciałem. Wszyscy ludzie nacinali płatki swych uszu aby świat mógł trwać dalej. Posłańcy roznosili nowo rozpalony ogień do wszystkich miast. Najpierw rozpalano od niego ogień w świątyni, stamtąd kapłani zabierali go do wszystkich świątyń we wszystkich dzielnicach miasta, a ludność zanosiła go do swych domów. W ten sposób świat był ocalony na następny okres 52 lat

Teotleco - dwunasty miesiąc, w którym oczekiwano i obchodzono przybycie bogów na Ziemię, z tego powodu dokonywano ofiar z jeńców wojennych. Przypadał 20 września - 9 października

A może będę tak miła i dorzucę potem jeszcze Rzym?🤔

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz