X

196 24 2
                                    

Louis uwił sobie całkiem przyjemne gniazdko, kiedy zrobiło się już wystarczająco ciemno. Oczywiście wcześniej przeszedł jeszcze kilka kilometrów, jednak nadal nigdzie nie trafił na trop wampira. Rozwiesił hamak między drzewami i ułożył się w nim wygodnie, wpatrując się w gwiazdy nad sobą. Znalazł niewielką polankę, gdzie korony drzew nie przysłaniały mu całkowicie tego widoku i po prostu zaczął się relaksować, przypominając sobie o tym, jak były piękne. Dawno nie miał okazji ich podziwiać. Raczej mógłby powiedzieć, że nawet o nich zapomniał, wbijając się w rytm współczesnego świata, podróżując z miasta do miasta i sypiając w luksusowych hotelach. Było go na to stać, w końcu jego fortuna zbierała się w bankowych sejfach przez długie wieki, jednak w takich chwilach przypominał sobie, o jak wielu pięknych rzeczach zapominał.

Tutaj było wystarczająco ciemno, żeby widział każdą, nawet najmniejszą gwiazdę nad sobą, do tego nawet… Uśmiechnął się odruchowo.

No proszę, zorza polarna – przemknęło mu przez myśl, kiedy na niebie zaczęły pojawiać się charakterystyczne przebłyski. 

Chyba nie doceniał wampira, bo ten wybrał sobie naprawdę piękne miejsce, żeby się przed nim ukryć. I właściwie do Louisa dopiero teraz całkowicie dotarło, że są najbliżej siebie od lat. Prawdopodobnie patrzyli właśnie na ten sam skrawek nieba i obserwowali te same światła tańczące nad ich głowami. I jeśli wampir był nimi zafascynowany równie mocno jak on, to wyglądało na to, że mogli mieć ze sobą więcej wspólnego, niż szatyn przypuszczał, chociaż tak właściwie nadal po tylu wiekach nie był przekonany, żeby wampir w ogóle miał jakieś ludzkie uczucia. Był bestią, prawda? Wcale nie musiał ich mieć.

Nawet nie wiedział, kiedy zasnął, pogrążony w tych właśnie myślach, ale obudził go szmer. Odruchowo zamarł, nasłuchując. Lata praktyki mówiły mu, że w takich chwilach nie powinien się ruszać i zdradzać, że się obudził. Szmer powtórzył się i Louis spiął się jeszcze bardziej, był blisko i jeśli dobrze to rozegra, był w stanie zaatakować to coś, a mniemał, że to właśnie wampir go znalazł i teraz grzebał w jego rzeczach. Musiał tylko dosięgnąć sztyletu i wyskoczyć z hamaka prosto na niego. Przez chwilę zastanawiał się, jak to rozegrać i w końcu doszedł do wniosku, że nie ma nic do stracenia, wampir i tak wiedział, że na niego polował, a przecież był prawie tak zwinny jak on, więc miał szansę. Szybko sięgnął po sztylet i przekręcił się na bok, wypadając z hamaka i lądując na ziemi w przyklęku, po czym od razu przystąpił do ataku, zatrzymał się jednak z ręką nad tym stworzeniem i przez chwilę wpatrywał się w nie, zanim dotarło do niego, co tak naprawdę widzi. Cholerna łasica. Wpatrywała się w niego równie zaskoczona, co on.

– Uciekaj stąd – oznajmił, cofając rękę, a zwierzę jeszcze przez chwilę gapiło się na niego, po czym uciekło w ciemność. 
Louis pokręcił głową i schował sztylet, po czym podszedł do plecaka, żeby ocenić szkody, jednak wyglądało na to, że jeszcze nie zdążyła dobrać się do jego zapasów jedzenia. Westchnął ciężko, mając zamiar wrócić do hamaka i zdrzemnąć się jeszcze trochę, jednak właśnie wtedy to usłyszał, cichy śmiech dochodzący gdzieś spomiędzy drzew. Zamarł od razu, nasłuchując. Miał omamy, czy wampir naprawdę go obserwował i właśnie się z niego naigrywał? Przez chwilę stał nieruchomo, jednak chichot się nie powtórzył. Albo naprawdę mu się wydawało, albo jednak był gdzieś blisko, w każdym razie postanowił to sprawdzić. Odwiązał hamak i zwinął go szybko, po czym wepchnął do plecaka, który ściągnął z drzewa. Zarzucił go sobie na plecy i ruszył w ciemność, w kierunku, z którego wydawało mu się, że usłyszał wampira. 

Kluczył między drzewami przez dobrych kilka minut, jednak nie napotkał go. Zresztą na co liczył, że będzie na niego czekał?

Sapnął ciężko zły na siebie i postanowił znowu rozbić obóz. Złapał latarkę i rzucił plecak na ziemię, po czym oświecił ją, żeby łatwiej mu było działać, wcześniej jej nie użył, żeby wampir nie wiedział, którędy szedł, ale teraz już nie miał zamiaru się kryć. Jeśli go śledził i tak wiedział, gdzie był. Ukucnął, żeby wyciągnąć wszystkie potrzebne rzeczy, zamarł jednak po raz kolejny, kiedy gdzieś z boku znowu usłyszał dziwny dźwięk. Odruchowo odwrócił się i poświecił w tamtym kierunku, a w oczy od razu rzuciła mu się para jasno świecących punktów. 

– Szlag – powiedział cicho, jednak dobrze wiedział, w jakiej sytuacji się znalazł. Skupiając się na wampirze, był trochę nieostrożny i przez to wpakował się w kłopoty. 

Zniżył latarkę i przez chwilę obserwował niedźwiedzia, który właśnie stawał na tylnych łapach, wąchając dokładnie otoczenie, jednak dobrze wiedział, że i tak już był wystarczająco dobrze zauważony. Powoli sięgnął po plecak, żeby założyć go i w razie czego osłonić plecy, wiedział, że niedźwiedź i tak by go nie zabił, ale jakoś nie uśmiechało mu się leżenie tutaj przez kilka dni w okropnych męczarniach. Zwierzę węszyło nadal, tym razem patrząc prosto na niego, więc wstał powoli i wykorzystał to, co utkwiło mu w głowie, kiedy czytał o tych zwierzętach. Oczywiście spotkał je kilka razy w swoim życiu, jednak nigdy nie tak blisko. 

– Spokojnie – odezwał się powoli. – Po prostu się rozejdziemy, prawda? Ty i ja pójdziemy sobie w różnych kierunkach i więcej się nie spotkamy.

Niedźwiedź opadł na ziemię, opierając się na przednich łapach i przez chwilę znowu przyglądał mu się uważnie, sapiąc cicho, a serce Louisa waliło jak oszalałe. Dzieliło ich jakieś dziesięć metrów i szatyn dobrze wiedział, że w razie czego nie miał z nim najmniejszych szans. 

– No misiu, idź już sobie – dodał jeszcze, cofając się powoli o krok i obserwując wciąż wąchające zwierzę i właśnie wtedy zauważył, że ono wcale nie było samo. 

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale niedźwiedzica ruszyła w jego stronę, więc jedyne, co mógł zrobić, to upaść na ziemię i osłonić się jak najbardziej się dało. Szybko zarzucił na siebie plecak i zwinął się w kłębek, osłaniając głowę. Liczył, że jednak odejdzie, ale ta zatrzymała się nad nim i przez chwilę obwąchiwała go, po czym wbiła zęby w jego plecak, zaczynając go szarpać.

Cholerne jedzenie – przeszło mu przez myśl, kiedy niedźwiedzica zaczęła miotać nim coraz bardziej i po chwili poczuł, jak pazury rozdzierają mu ramię i pewnie jeszcze kilka innych miejsc na ciele. Krzyknął odruchowo, nie będąc w stanie się powstrzymać, przez co zwierzę rozjuszyło się od razu i tym razem zacisnęło kły praktycznie na jego boku, nadal próbując rozerwać materiał plecaka. Wyglądało na to, że jednak musiał z nią walczyć, bo udawanie martwego wcale nie działało. Po raz kolejny zawył z bólu i sięgnął po sztylet, żeby jakoś się obronić, ale coś nagle uderzyło w niedźwiedzia i ten znalazł się kawałek od niego. W świetle walającej się po ziemi latarki zobaczył jakąś postać mocującą się ze zwierzęciem i dopiero po chwili dotarło do niego, kim ona była. 

Henry.

To właśnie Henry siłował się w tym momencie z niedźwiedziem. Zebrał wszystkie siły i spróbował wstać, żeby mu pomóc, zaciskając zęby i starając się ignorować wszechobecny ból. Co jak co, ale mieli teraz wspólnego wroga i musieli się zjednoczyć, żeby ratować swoje tyłki, zanim jednak w ogóle zadziałał w jakiś sposób, wampir przetoczył się z niedźwiedziem i oboje zniknęli między drzewami. Louis automatycznie ruszył w tamtą stronę, ale im dalej szedł, tym mniej widział, kierował się jedynie odgłosami i rykami zwierzęcia. Nie byli daleko, jednak miał wrażenie, że zaczęli się oddalać, jakby wampir odciągał zwierzę jak najdalej od niego. Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać, ale faktycznie im dłużej słuchał, tym bardziej był przekonany, że słyszy oddalający się bieg wampira i zwierzęcia. On naprawdę odciągał od niego niedźwiedzicę. 

Po chwili wrócił do źródła światła i ściągnął z siebie poszarpany plecak. Odciął od niego kilka postrzępionych pasków i owinął nimi krwawiące miejsca, ściskając je jak najbardziej. Musiał szybko stąd odejść, bo niedźwiedzica mogła wrócić w każdej chwili po młode, które pewnie gdzieś tutaj się wałęsało, a nie miał ochoty spotkać się z nią ponownie. A jeśli przy okazji dopadła za niego wampira, cóż, mógłby być jej nawet wdzięczny, oczywiście dopiero, jak samemu się z tego wyliże. Naprawdę musiał iść, bo czuł, że powoli zaczyna kręcić mu się w głowie, a to znaczyło, że stracił o wiele więcej krwi, niż mu się wydawało.
 






No i co wy na to?🐻

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz