XXVII

122 25 1
                                    

Już miałam nerwy, bo coś jest nie tak z dodawaniem rozdziałów. Mam nadzieję, że jest?





Louis siedział nad jeziorkiem aż do wieczora, do zachodu słońca i chętnie posiedziałby tam jeszcze trochę, gdyby nie posapywanie wampira obok. Wzdychał ciężko co chwilę, ewidentnie dając mu do zrozumienia, że powinni już wracać i Louis w końcu nie wytrzymał. 

– No dalej, wstawaj – oznajmił. – Nie mogę cię już słuchać. 

– Przecież nic nie mówię – odpowiedział Harry, a szatyn posłał mu pełne politowania spojrzenie. 

– Wzdychasz tak, że słyszą cię tutaj wszystkie niedźwiedzie – powiedział, a Harry zaśmiał się cicho. Aż tak oficjalny nie był. A może i był? 

Louis sam się uśmiechnął, nie wiedząc czemu, ale zaraz wstał z kamienia, na którym przesiedział praktycznie cały dzień, po czym ruszył do chatki, a Harry podreptał za nim. Szli w milczeniu, jednak Louis w końcu się odezwał. Ciekawiło go coś. 

– Wiesz, Harry, zastanawia mnie, dlaczego w ogóle pomyślałeś, że mógłbyś należeć do Zakonu? 

Wampir uśmiechnął się lekko, słysząc swoje imię. Louis rzadko to robił, rzadko je wymawiał, a on naprawdę lubił je słyszeć z jego ust, brzmiało wtedy jakoś lepiej. Nie, żeby go nie lubił, w końcu sam je sobie wybrał, ale wszystko wypowiadane przez szatyna brzmiało dla niego lepiej. Wiedział dlaczego i zastanawiało go tylko, kiedy szatyn się tego domyśli. A może samo mu przejdzie, bo Louis okaże się gorszy niż wyobrażał to sobie przez lata?

– Bo ty tam jesteś – odpowiedział. – Znaczy chodzi mi o to, że jesteś tam, a też jesteś inny. 

Louis zaśmiał się od razu. 

– I uważasz, że to jest właśnie powód, dla którego by cię tam przyjęli? 

Wampir pokiwał głową. 

– A dlaczego by nie? Chciałbym wam pomagać. 

– Wiesz, to wcale nie tak, że przez lata ścigaliśmy właśnie takich jak ty. To nielogiczne, żeby wampir uganiał się za wampirami. 

– Jesteś pół wampirem – przypomniał mu od razu Harry, a Louis skrzywił się lekko. Nie lubił, kiedy mu o tym przypominano. 

– Ja miałem powód – odpowiedział i tym razem to Harry się skrzywił. 

– Wiesz, czasem się zastanawiam, czy kiedyś mi to wybaczysz. Nie chcę się tłumaczyć, ale to naprawdę był instynkt. Nie czułeś tego nigdy, prawda? Nigdy nie miałeś tak, że musiałeś wbić kły w czyjąś szyję i zaspokoić głód. A wiesz, ty pachniesz całkiem apetycznie. 

Louis w tym momencie parsknął śmiechem, niedowierzając w to, co właśnie usłyszał. 

– Słucham? – zapytał. – To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem i dobrze, że przyszedłeś na ten swój wegetarianizm… Od ludzi – dodał, precyzując, co miał na myśli. – Do każdej ofiary podchodziłeś z tym tekstem? Słuchaj, smacznie pachniesz. 

Harry zaśmiał się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmiało, po tym pokręcił głową. 

– Właściwie jesteś pierwszę osobą, której powiedziałem, że smacznie pachnie.

Tomlinson znowu się zaśmiał. 

– Co za zaszczyt – odpowiedział z lekką ironią w głosie. – Może będę musiał to kiedyś wypróbować? 

– Ja bym na to poleciał – stwierdził Harry, zanim w ogóle zastanowił się, co mówi. Dobrze, że nie był śmiertelnikiem, bo inaczej zarumieniłby się wściekle. – Ale myślę, że żaden śmiertelnik na to nie poleci – dodał.

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz