XXI

160 24 1
                                    

Kto jeszcze nie głosował, to na moim profilu jest mała ankietka odnośnie rozdziałów od poniedziałku





Louis doszedł do wniosku, że powinien stąd jak najszybciej wyjechać, bo wampir tylko mieszał mu w głowie, a tak będzie mógł w świętym spokoju wyzdrowieć. Nawet myślał o tym, jakby tu z powrotem dostać się do Londynu w jego stanie, gdzie ledwie powłóczył nogami i jakby Anselmo go wyczuł, bo nagle zadzwonił jego telefon. Odruchowo szatyn chciał wstać, żeby po niego sięgnąć, jednak wampir był szybszy i podszedł do jego stojącego blisko wyjścia plecaka, żeby za chwilę podać Tomlinsonowi komórkę. Do tego zmierzył go tak dziwnym spojrzeniem, że Louis za cholerę nie miał pojęcia, co ono miało znaczyć.

Odebrał i zrobił to chyba w ostatniej chwili, zanim Anselmo się rozłączył.

– Tak? – rzucił w słuchawkę.

– Per l'amor di Dio, Louigi, gdzie ty się podziewasz? – zapytał od razu Anselmo, wywołując tym cichy śmiech Louisa. – Znaku życia nie dajesz!

– Spokojnie, żyję, nie pozbędziesz się mnie tak szybko, staruszku – odpowiedział i odruchowo zerknął na Harry'ego. Udawał, że czytał, ale ewidentnie było po nim widać, że podsłuchiwał.

– Gdzie ty jesteś? – dopytał zakonnik, chcąc wreszcie uzyskać jakieś informacje. Wiedział, że to nie pierwsza taka misja Louisa i szatyn da sobie radę, jednak to nie zmieniało faktu, że i tak zawsze się o niego martwił.

– Cóż, tak się składa, że nadal w parku – powiedział Tomlinson. – Miałem małe spotkanie z tutejszym niedźwiedziem, ale niedługo wrócę do Londynu.

– Z niedźwiedziem?

– Tak – potwierdził szatyn. – Nic mi nie jest, znaczy nic poważnego, musiałem się tylko zaszyć na trochę w jakimś domku i wydobrzeć.

Anselmo przytaknął od razu. Dobrze wiedział, że skoro Louis powiedział, że musiał wydobrzeć, to sytuacja była o wiele poważniejsza, przecież znał go i wiedział, że ten leczył się ze wszystkiego w mgnieniu oka, wiedział też, że nie ma co więcej pytać, bo Tomlinson i tak odpowie mu, że wszystko jest w porządku. I naprawdę dziękował Bogu, że ten chłopak miał domieszkę krwi wampira, bo z jego szczęściem już dawno byłby na tamtym świecie. Nie raz wracał ranny, poza tym wszyscy jego koledzy po fachu już dawno zginęli. Louis naprawdę miał tutaj sporą przewagę.

– Dopadłeś go? – zapytał tym razem, zmieniając temat i w tym momencie Louis znowu spojrzał na siedzącego w fotelu wampira, a ten spiął się, wyczekując, co powie.

– Niezupełnie – stwierdził, nie mając pojęcia, jak to tak naprawdę ująć.

– To znaczy? – drążył dalej Anselmo.

– Spotkałem go, ale niedźwiedź wszystko popsuł – odpowiedział szatyn. – Nie martw się, wiem, że gdzieś tutaj jest i znajdę go. Będę kończył, tu jest strasznie kiepski zasięg. Odezwę się, gdybym czegoś potrzebował.

– Dobrze, uważaj na siebie Louigi – powiedział Anselmo i Louis pożegnał się, po czym odłożył telefon na kanapę obok siebie.

Znowu spojrzał na wampira, który teraz już nie udawał, a po prostu gapił się na niego, jakby oczekiwał jakichś wyjaśnień, Louis jednak nie miał zamiaru niczego mu wyjaśniać, bo sam nie do końca wiedział, dlaczego nie powiedział Anselmo prawdy, ale jedynym, co przychodziło mu do głowy, był wstyd. Po prostu wstydził się, że to wampir się nim opiekował. W końcu był Łowcą i raczej nie powinien przyznawać się do takich słabości.

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz