XXVIII

135 26 1
                                    

Pekin, czerwiec 1986

Louis stał pod prysznicem relaksując się i może zastanawiając trochę nad tym wszystkim. Niedawno wrócił, rejestrując kolejną wiedźmę, ale to już nie było to, co kiedyś. Kiedyś towarzyszyły temu jakieś emocje, a teraz to była tylko nudna robota. Jego hotelowy apartament był ogromny i może z nudów jutro wybierze się na jakąś małą wycieczkę, tak, żeby przypomnieć sobie dawne miejsca, w których bywał. A bywał w Chinach często, nawet mieszkał tutaj przez jakiś czas, wieki temu. Uśmiechnął się na samą myśl. Ludzie nawet nie mieli wtedy pojęcia, że taki kraj istnieje, a on był już wtedy w Zakonie. Pamiętał, jak wszyscy rozeszli się po świecie, żeby szukać innych cywilizacji, to było jeszcze na długo przed tym, zanim ludzie zaczęli odkrywać świat, ale Zakon zawsze był czymś więcej. Świat rozwijał się powoli, jednak nie tutaj, tutaj wszystko funkcjonowało zupełnie inaczej. Kiedy ludzkość jeszcze stała w miejscu, oni brnęli do przodu, dopiero niedawno trochę wyhamowali, kiedy postęp technologiczny zaczął im się przydawać, ale wcześniej, w tajemnicy przed całym światem, zawsze wiedzieli o wiele więcej. Trochę go to teraz nudziło. Owszem lubił swoje życie, ale czegoś w nim już brakowało. Dobrze wiedział, czego. Wiedział to, od kiedy zranił Camerona pozwalając mu odejść, jednak on tak naprawdę nigdy nie miał innego wyjścia. Do końca swojego nudnego życia czekała go samotność. 

Pamiętał to bardzo dobrze, kiedy go zranił. Wiedział, że musi, bo nie mógł pozwolić, żeby Cameron poznał jego tajemnicę. Nie chciał tłumaczyć, dlaczego się nie starzeje i jakie istoty błądzą po tym świecie. Lepiej dla niego było nie wiedzieć, ale słowa, które wtedy padły między nimi rozdarły mu serce. Nawet nie na pół, a na wiele więcej części. Był zły na siebie, że pozwolił zabrnąć temu tak daleko, o wiele lepsze były przygody na jedną noc. To wystarczało mu przez wieki, więc dlaczego wtedy dopuścił Camerona tak blisko, że stał się najważniejszą osobą w jego życiu?

Czasem zastanawiał się nad tym, jak teraz wyglądało jego życie, myślał o tym, żeby go odnaleźć i chociaż przez chwilę znowu zobaczyć tę piękną twarz, ten uśmiech, który go oczarował, ale dobrze wiedział, że nie mógł. Może wtedy nie umiałby się powstrzymać i podszedł do niego? Na pewno by go poznał, przecież on się nie zmienił. Ale chciałby wiedzieć, jak teraz wyglądał, kim był, czy założył rodzinę.

Potrząsnął głową, odpychając od siebie te myśli. Musiał żyć dalej i przestać to rozpamiętywać. Przetarł twarz dłońmi i odwrócił się, pozwalając, żeby ciepła woda spływała teraz po jego plecach. 

Swoją drogą, ciekawe, gdzie był teraz wampir. 

Czasami tak bardzo chciał wbić mu kołek w serce i wreszcie mieć możliwość umrzeć samemu.

Przewrócił oczami, słysząc dochodzący z salonu dźwięk hotelowego telefonu, po czym wyłączył wodę i wyszedł spod prysznica. To musiał być ktoś z Zakonu, nikt inny do niego nie dzwonił. Oczywiście zanim odebrał, ten ktoś po drugiej stronie rozłączył się, ale szatyn był przekonany, że zaraz spróbuje ponownie i nie pomylił się, kiedy chwilę później telefon rozdzwonił się po raz kolejny. Podszedł do niego i podniósł słuchawkę.

– Tak? – zapytał, zastanawiając się, czego tym razem od niego chcą.

– Masz natychmiast lecieć do Londynu – usłyszał w odpowiedzi. I nici z jego jutrzejszego zwiedzania. 

– Po co? – dopytał, chcąc poznać jakieś szczegóły, jednak tym razem ich nie dostał. Westchnął tylko ciężko, kiedy połączenie urwało się i rozejrzał po apartamencie, chcąc zorientować się, od czego zacząć się pakować. Pewnie znowu miał jakiś bajzel do sprzątnięcia, ale kto inny, jak nie on?








Jeszcze dwa do nadrobienia i wracamy do normalności

You're the hunter and I'm your preyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz