ROZDZIAŁ 1

3.1K 81 74
                                    



CZĘŚĆ I – Wiatr Północy

„Bywają noce, gdy wilki milczą i tylko księżyc wyje".
George Carlin– Skrawki intelektu



ROZDZIAŁ 1

"Zamiary są wiatrem, kiedy nie idą z wykonaniem w parze".[William Szekspir - Makbet akt IV scena I w tłum. Józefa Paszkowskiego]


Kilka miesięcy wcześniej

- To jest żart, Harry, prawda? – Twarz Rona przybrała barwę piwonii, jakie hodowała w ogrodzie jego matka. To było osobliwe wrażenie nawet dla Harry'ego. Widział go zdenerwowanego już wiele razy, ale tylko kiedy tematem był Malfoy, Ron zaczynał tak intensywnie różowieć. – Nie mówisz poważnie... Nie, po prostu nie możesz mówić poważnie! Nie zrobisz nam tego, nie po tych wszystkich latach!

***

„Zdradził nas, Hermiono! Nasz najwspanialszy przyjaciel zaczął bratać się z wrogiem. Myślę, że mogło mu odbić. Właściwie to uważam, że doszczętnie mu odbiło. Byliśmy w trójkę, zawsze my przeciwko niemu i tym dwóm głąbom, jego kompanom. A teraz? Zdrada! I to w imię czego? Mógłby poprosić o pomoc Ciebie albo Ginny. Nawet Percy'ego, zniósłbym to. Poważnie, zniósłbym. Ale nie fretkę! Wolałbym, żebyś wróciła z Paryża i mu to powiedziała, bo zazwyczaj Cię słucha. Na Merlina, wyobrażasz sobie, jak on to tłumaczył? Kupujesz to?! Bo ja odmawiam. Uroczyście odmawiam przyjęcia tego do wiadomości i mam nadzieję, że Ty też. Masz na tyle rozsądku, że jestem niemal pewny, że tak, ale wolałbym to dostać na piśmie, bo wiem, że czasem masz taką dziwną tendencję..."

***

Kilka miesięcy później

- Następnym razem po prostu tego nie wezmę – burczał Harry, owijając szyję grubym szalem. Przenikliwy wiatr bezlitośnie szarpał mu pelerynę.– Niech sam sobie to taszczy.

Gazowe latarnie powoli gasły. Opustoszałe uliczki skąpane w porannej mieszaninie mgły i smogu były schronieniem dla pogrążonych we śnie bezdomnych. Wiedział, że za chwilę smętny korowód robotników wypełznie na ulice, by dotrzeć do pobliskiej fabryki tekstyliów, a sprzedawcy ustawią swoje brązowe budki na kółkach, proponując przechodniom cały arsenał aromatycznych kaw. Na razie jednak nieprzyjemna, dźwięcząca w uszach cisza kryła się w każdym zakamarku Spitalfields*. Harry kojarzył to miejsce z zapachem zbutwiałych liści i piekącym w oczy dymem wypuszczanym przez wąskie usta londyńskich kominów. Jedynym przyjemnym akcentem tuż o świcie były bajgle - z całodobowych piekarni zawsze wypływał delikatny aromat świeżego pieczywa, który powodował bolesny ścisk żołądka i dobitnie przypominał mu o braku śniadania.

Zmierzał wprost w posępne, zapomniane przez wszystkich miejsce, do którego nie prowadziła żadna publiczna droga. Znajdowało się idealnie pośrodku niczego. Gdyby nie szedł tędy już mnóstwo razy, mógłby nie trafić. Opuszczony cmentarz ofiar zarazy był doskonałą lokalizacją na tego rodzaju spotkanie. Trzymając w zmarzniętych dłoniach pudło z grzechoczącą zawartością, nie mógł liczyć na wywołanie zaskoczenia. Raczej starał się nie wywrócić i nie zaplątać o własne nogi. Skupiał się na lawirowaniu pomiędzy co większymi kępami pożółkłych traw i tylko jeden raz pozwolił sobie rzucić okiem na kapliczkę. Tuż przed nią jak zawsze stał on.

- Czar lewitujący naprawdę nie jest aż taki skomplikowany. – Kiedy mówił do Harry'ego, drobne obłoczki pary tańczyły wokół jego ust. – Tłuczesz się, jak stado hipogryfów.

Wiatr Północy - część I - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz