xiv.

122 21 21
                                    

Pierwszą rzeczą, jaką Louis ujrzał po przebudzeniu się w sobotni poranek, były promienie słoneczne, zalewające jego małą sypialnię. Złote światło tańczyło na czekoladowych lokach i cynamonowych piegach, należących do mężczyzny śpiącego przed nim. Zaspany uśmiech kwitł na twarzy Louisa, gdy obserwował, jak Harry się budzi i otwiera swoje ślepia, a jego rzęsy przy tym trzepoczą. Poranne światło zmusiło go do zmrużenia oczu, gdy chciał spojrzeć na szatyna. Uśmiechnął się i owinął ramiona wokół ciała Louisa, przyciągając go bliżej i całując w policzek.

- Dzień dobry, moja piękności - Harry wyszeptał przy jego skórze.

Louis radośnie zamruczał i zatopił twarz w piersi Harry'ego. - Dzień dobry, kochanie.

Brunet obrócił się na plecy, przeciągając Louisa na swoją klatkę piersiową. Palcami naznaczał skórę wzdłuż kręgosłupa szatyna. - Dobrze spałeś, skarbie?

Louis przytaknął przy jego skórze. - A ty?

- Też. - Harry się uśmiechnął i pocałował chłopaka w głowę. - Chciałbyś coś porobić tego ranka?

Louis zamruczał i pocałował pierś Harry'ego. - Właśnie to. Po prostu z tobą być.

- Możemy tu zostać cały dzień, jeśli chcesz.

- Może odrobinę dłużej.

Brunet czule się zaśmiał. - Okej. A później pójdziemy na jakieś śniadanie albo na rynek tak, jak mówiłeś wczoraj wieczorem?

Louis pokiwał głową i wtulił się w jego klatkę. - Okej.

Ten poranek był powolny, przepełniony miękkim, ciepłym światłem i czułymi dotykami. Następne pół godziny spędzili tuląc się do siebie w łóżku, a wstali dopiero o 8:00. Harry poszedł za Louisem do kuchni, obaj ubrani tylko w bokserki i luźne swetry. Pootwierał okna i zapalił świeczkę na blacie, w czasie gdy Louis nastawił czajnik, żeby zrobić im herbatę.

Cały czas byli blisko, leniwie muskając swoje ramiona, nadgarstki, policzki. Pijąc swoją herbatę, siedzieli na kanapie twarzami do siebie, ich nogi splątane gdzieś pomiędzy nimi, a palce tańczące w wygodnych skarpetkach. Potem się ubrali, Harry wciągnął na pożyczone i zbyt ciasne bokserki parę spodni z dnia poprzedniego oraz bawełnianą koszulkę, która, jak na to, że również należała do szatyna, całkiem ładnie mu pasowała i była komfortowa do noszenia.

Około 9:30 wyszli z mieszkania i ruszyli w kierunku centrum miasta. Louis poprowadził ich do swojego ulubionego lokalu - małej piekarni przy ulicy, na której mieściło się jego mieszkanie - w którym mogli zjeść coś na śniadanie. Usiedli, dzieląc się kilkoma ciastkami i obserwując ludzi mijających ich na ulicy. Na sobotnim targu było kilku sprzedawców świeżych warzyw i owoców; Harry wybrał trochę rzeczy na później, do zrobienia sałatki, a Louis wziął bochenek puszystego chleba oraz trochę dżemu i sera. Kiedy wracali do mieszkania, brunet musiał się upominać, żeby nie owinąć talii Louisa swoją ręką w miejscu publicznym. Wynagradzał sobie ten brak kontaktu muśnięciami swojej dłoni o bok szatyna. Zaśmiał się, kiedy Louis trącił go łokciem, następnie wpychając do małego sklepiku, żeby kupić butelkę wina do ich przysmaków.

Wrócili do mieszkania i Harry postanowił zrezygnować z planów zabrania swoich rzeczy z hotelu przez jeszcze jeden dzień. Popołudnie spędzili w środku, obaj chodząc po mieszkaniu bez koszulek i w luźnych spodniach. Okna mieli otwarte, a zaskakująco ciepły, wczesnoletni wietrzyk wypełniał wnętrze. Harry usiadł na podłodze, przeglądając kolekcję płyt Louisa, po czym wybrał jedną i ustawił na gramofonie. Nastawił igłę na winylowym albumie Rumours i po chwili mieszkanie wypełniło się głosem Stevie'go Nicks'a. Louis śmiał się z tańców Harry'ego i tylko odrobinę zaprotestował, gdy ten owinął wokół niego swoje ramiona i pociągnął do salonu by z nim zatańczyć

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz