xxvii.

89 17 46
                                    

Harry i Louis wpadli przez drzwi mieszkania, trzęsąc się z zimna. Stali na zewnątrz, pozwalając płatkom śniegu wirować dookoła nich, kiedy się obejmowali, wyznając sobie miłość. Gdy dotarli z powrotem do mieszkania Louisa, śnieg spadał na ziemię z taką intensywnością, że wyglądał jak kłębki wełny, natomiast temperatura odczuwalnie spadła.

Od razu po zamknięciu za sobą drzwi, Louis przyparł do nich Harry'ego, swoimi zimnymi ustami błądząc po każdym fragmencie jego odsłoniętej skóry. Odpiął ich kurtki, szybko je z nich zdejmując i rzucając na podłogę, nawet nie myśląc, by chociaż na moment rozdzielić ich usta. Harry sapnął, kiedy szatyn wkradł się dłońmi pod jego sweter, by móc je ogrzać przy jego brzuchu. Całowali się oparci o drzwi, Harry również wcisnął ręce pod sweter chłopaka, następnie przeciągając go przez jego głowę. Odsunął swoje wargi od tych Louisa, przeniósł pocałunki na jego szczękę i wzdłuż szyi, aż dotarł do klatki piersiowej.

Louis sapnął i zacisnął swoje palce na włosach Harry'ego, gdy ten zostawiał palący ślad swoim językiem na jego skórze. Brunet mocno przyciągnął do siebie Louisa i zaczął prowadzić ich w kierunku kanapy. Nie kłopotali się włączeniem świateł, co przysporzyło im problemów z odpięciem guzików i zamków, kiedy zrzucali z siebie ubrania. Mrok w mieszkaniu przybrał bladoniebieski odcień, dzięki światłu lamp ulicznych tańczących na płatkach śniegu za oknem. Szeptali czułe słówka i swoje pragnienia tuż przy skórze tego drugiego. Louis zdjął z oparcia kanapy dziergany koc, żeby mogli przykryć swoje nagie ciała. Cisza w pokoju była załamywana przez stłumione westchnienia i jęki, kiedy wzajemnie się dotykali, kiedy się całowali, obejmowali, podziwiali i kochali pod wełnianą narzutą.

Ciężkie oddechy i czuły, prawdziwy śmiech, który brzmiał pomiędzy nimi niczym dzwoneczki, ugasiły ogień, jaki stworzyli. Harry obejmował spocone ciało Louisa tuż przy swoim, wyciskając pocałunek za pocałunkiem na jego nosie, policzkach i ustach.

- Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię - szeptał pomiędzy całusami.

Louis westchnął i zachichotał w jego szyję, odpowiadając mu dokładnie tymi samymi słowami. Każde powtórzenie z osobna wydawało się zupełnie nowe na jego języku. - Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię.

Leżeli razem w bezruchu. W mieszkaniu było teraz cicho i przytulnie. Harry oparł się o ramię kanapy, przyciągając szatyna tak, by leżał na jego piersi. Palce wplątywał w jego miękkie i wilgotne od potu i śniegu włosy. To milczenie było piękne i żaden z nich nie śmiał go przerywać.

Potem usłyszeli pojedynczy dźwięk z zegarka Harry'ego. Północ.

Louis usiadł, opuszczając stopy na zimną, drewnianą podłogę. Następnie, trzymając Harry'ego za rękę, wstał i odszedł kilka kroków od kanapy, przyglądając się, jak brunet zwleka się z niej zaraz za nim. Przeszedł przez salon, czując spojrzenie Harry'ego na swoim tyłku, przez co wyszczerzył się sam do siebie. Louis sapnął zaskoczony, kiedy poczuł, jak ręce chłopaka obejmują go od tyłu, owijając wokół ich dwójki koc.

- Co robisz, kochanie? - Harry wyszeptał do jego ucha.

Louis zadrżał na czułość w jego głosie. - Chcę z tobą patrzeć, jak pada śnieg.

Harry się uśmiechnął, muskając swoim nosem policzek szatyna. - W porządku.

Z rękami wciąż owiniętymi wokół talii Louisa i kocem ogrzewającym ich ciała, brunet poprowadził ich do okna. Położył koc na drewnianej podłodze, po czym usiadł, ciągnąc Louisa za sobą. Był środek nocy, a oni siedzieli przy oknie, trzymając się w swoich objęciach i podziwiając żarliwy taniec śniegu.

- Chcesz tutaj spać? - Harry cicho zapytał. - Możemy przynieść więcej koców.

- Dobrze. - Louis przytaknął. - Podoba mi się ten pomysł.

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz