xxxiv.

69 17 25
                                    

Harry mieszkał w swoim nowym mieszkaniu w Edynburgu przez sześć miesięcy, zanim oficjalnie poprosił Louisa, by się do niego wprowadził.

Ostatnie pół roku spędzili na balansowaniu pomiędzy swoimi mieszkaniami i w obu równie mocno czuli się jak w domu. Mieszkanie Louisa stało się ich domem na weekendy, jako że w trakcie tygodnia spędzali dnie na pisaniu i wydawaniu książek w pięknej, kamiennej siedzibie Edinburgh Printing Co. w centrum miasta, następnie wracając na piechotę przez niewielkie dwie przecznice do mieszkania Harry'ego. 

Tego ranka skończyli pakowanie rzeczy z mieszkania Louisa i spędzili popołudnie, podając sobie butelkę wina, siedząc na kocu rozłożonym na pustej, drewnianej podłodze.

- Nie mogę uwierzyć, że od jutra już tu nie będę dłużej mieszkał. - Louis westchnął, pociągając kolejnego łyka z butelki. 

Harry musnął kciukiem wargę chłopaka, wycierając kropelkę wina i oblizując swój palec z uśmiechem. - Ale wciąż chcesz ze mną mieszkać, prawda? 

- Oczywiście, że tak. - Louis się zaśmiał, podając brunetowi trunek. - To po prostu trochę dziwne. W tym mieszkaniu spędziłem ostatnie osiem lat. Pierwsze własne mieszkanie. Wiesz, co mam na myśli? 

- Tak. - Harry przytaknął. - Wiem. Spędziliśmy tutaj tak dużo czasu.

- Naprawdę czułem się tutaj jak w domu. - Louis rozejrzał się dookoła.

Nie licząc ich i koca pod nimi, mieszkanie stało kompletnie puste. Na ścianach zostały małe dziurki od wbitych gwoździ, na których kiedyś wisiały obrazy i zdjęcia. Niewielkie zadarcie na drewnianym parkiecie, gdy Louis sam próbował przenieść tu niedużą kanapę z korytarza, kiedy się wprowadził. Czarna plama na podłodze, niemal całkowicie wtopiona w fakturę drewna, powstała po rozlanym tuszu z biurka Louisa. 

Louis niemal mógł usłyszeć dźwięki Fleetwood Mac dochodzące z winylowej płyty tak, jak to miało miejsce każdego ranka, gdy budził się z Harrym. Prawie mógł poczuć wyraźną mieszankę swojej herbaty Yorkshire i czarnej kawy Harry'ego, które wspólnie parzyli na ladzie kuchennej we wczesnym porannym świetle. Mógł wyobrazić sobie siebie i Harry'ego, siedzących późną nocą na schodach przeciwpożarowych, rozmawiających o życiu przy muzyce grającej gdzieś daleko w tle. 

- Bo to był dom. - Harry pocałował jego czoło, sprowadzając go z powrotem do teraźniejszości. - Twój dom. Ja się czułem tutaj jak w domu, ponieważ ty tu byłeś. 

- Sprawiłeś, że to miejsce było nawet bardziej domowe. Kiedy byłeś tutaj ze mną. To było właściwe. - Louis czule się uśmiechnął.

Zamknął oczy, biorąc kolejnego łyka z butelki. To było to samo wino, którego Harry polewał im kieliszek po kieliszku, zaledwie dwa tygodnie przed swoimi urodzinami. Szatyn czuł, że chłopak jest już od niego pijany, a jego usta niezgrabnie przyciskają się do tych jego, przenosząc się na każdy centymetr skóry. Mógł poczuć chłodny wietrzyk wpadający do środka przez uchylone okno w sypialni po tym, jak się kochali, a ciepło ich rozgrzanych ciał narastało pod narzutą, gdy po wszystkim się do siebie przytulali. Mógł sobie przypomnieć wszystkie piegi, które naliczył na policzkach Harry'ego, kiedy ten spał obok niego, oraz poczuć drapanie jego podbródka na swoich udach, zanim ten się ogolił następnego ranka. 

- Dziękuję, że pozwoliłeś, żeby to miejsce stało się również moim domem - Harry wyszeptał.

Louis otworzył oczy i spojrzał na niego. - Oczywiście. - Nachylił się, wyciskając miękki pocałunek na ustach bruneta, gorący, ostry, ale czuły. - A teraz razem stworzymy sobie nowy dom. 

Wyobrażał sobie, w jaki sposób kroki jego i bruneta brzmiały na drewnianej podłodze w mieszkaniu Harry'ego. Była zrobiona z wyblakłego, ciepłego drewna w przeciwieństwie do ciemnego, dębowego, na którym teraz siedzieli. Jednak ich kroki odbijały się od ścian tak samo; wczesnym rankiem powoli dreptając jeden za drugim do kuchni, albo nieco ciężej, kiedy potykając się, zmierzali wieczorem do łóżka, pijani winem lub sobą nawzajem. 

Wyobrażał sobie siedzenie w ich fotelach przy wielkim oknie w salonie, wychodzącym na centrum miasta. Wczesną zimą słońce wschodziło dokładnie pomiędzy dwoma budynkami naprzeciwko, oprawione w szklany łuk. Wyobrażał sobie strzelanie kominka. Jak siedzieli tuż przed nim prawie każdej nocy, odkąd kilka miesięcy temu, w październiku, zrobiło się wystarczająco chłodno. Wyobrażał sobie, że prawdopodobnie będą go używać do późnego kwietnia, zanim zamienią swoje wieczory przy ogniu na taras. Wyobrażał sobie białe, niemalże anielskie światło, każdego dnia otulające główną sypialnię, niezależnie od pogody. Jasną pościel wchłaniającą to wszystko, pieszczącą ich nagą skórę, zapewniając im bezpieczeństwo. 

- Stworzymy. - Harry skinął w zamyśleniu. - Jeżeli zechcesz, zawsze możemy się też przenieść do większego mieszkania, kiedy skończy się termin wynajmu.

- Do jakiegoś miejsca, które przedtem nie należało do żadnego z nas.

- Do jakiegoś miejsca, w którym zaczniemy razem.

- Podoba mi się - Louis wyszeptał. 

- Zatem tak zrobimy - Harry obiecał, odstawiając butelkę obok nich i pochylając się. 

Dłonią objął szczękę szatyna, a drugą położył na jego talii. Ich usta bez końca się ze sobą zderzały.

- Nie zostało nam tu już wiele czasu - brunet wyszeptał przy jego żuchwie.

- Chcę to zapamiętać. Zapamiętać, jak się tutaj czułem, jak my się tutaj czuliśmy.

Louis się odsunął, kładąc plecami na kocu, jego stopy ześlizgnęły się z krawędzi, dotykając drewnianej podłogi. Palcami zaczepił o sweter Harry'ego, pociągając go za sobą na dół.

- Lou... - Harry miękko wyjęczał, gdy Louis niechlujnie pocałował jego szyję i skórę pod szczęką. 

- Proszę, Harry.

- Lou... Louis. Zawsze.

Harry wpił się w skórę nad kołnierzykiem koszulki Louisa, palcami wkradając się pod jej dolną krawędź. Ostrożnie przeciągnął ją przez głowę chłopaka i rzucił na bok.

Louis ciężko przełknął, wypuszczając chrapliwy oddech, gdy brunet zaczął całować jego nagą klatkę, pozwalając swoim ustom, językowi i dłoniom tańczyć coraz niżej i niżej. Obnażone, otwarte ciała, naga skóra, wspólne ruchy i oddechy. Ich serca waliły razem w nierozstrzygniętym wyścigu; Louis, Harry, niemożliwym stało się stwierdzenie, gdzie kończyło się jedno uderzenie, a gdzie zaczynało drugie. 

Łydki Harry'ego bolały w idealny sposób, a jego palce u stóp przyciskały się do drewna, utrzymując go lekko zawieszonego nad nagim ciałem Louisa. Ich skóra błyszczała od potu, przylegając do podłogi w miejscach, gdzie kiedyś znajdywał się koc. Pusty salon stał się ich salą koncertową, odbijając sapnięcia i jęki oraz nieskończone wyznania miłości. Cisza. Ciężkie oddechy będące jedyną owacją na stojąco dla ich szczytowania zagranego na bis. 

- Louis... kochanie moje. - Harry musnął ustami zroszone potem czoło szatyna, trzymając go blisko. 

- Tutaj, w jakimś innym mieszkaniu, gdziekolwiek w Edynburgu, czy nawet gdzieś w Londynie albo w willi przy morzu... gdziekolwiek z tobą będę, tam będzie mój dom. Ty jesteś moim domem - Louis wyszeptał. Jego rzęsy zatrzepotały, przymykając powieki, gdy ich usta ponownie się ze sobą złączyły.

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz