xvii.

119 20 28
                                    

Dwie godziny po opuszczeniu mieszkania, Harry i Louis wysiedli na stacji Church Square w St. Andrews. Wychodząc na rynek i szukając miejsca, w którym mogliby zjeść śniadanie, cały czas zachowywali pomiędzy sobą metr odstępu.

Usiedli w małej kawiarni na końcu ulicy prowadzącej w stronę morza. Po szybkim śniadaniu złożonym z bułeczek i herbaty, wrócili na ulicę, spacerując po centrum miasta.

Pomimo wczesnej pory, zamek w St. Andrews był już przepełniony fotografami i turystami, więc postanowili podziwiać go z daleka. Potem zeszli na plażę. Przed postawieniem stóp na piasku, Louis i Harry zdjęli swoje buty. Idąc, pilnowali, żeby utrzymywać pomiędzy sobą odpowiedni dystans - wystarczający, żeby słyszeć siebie nawzajem, ale na tyle odległy, żeby nie wyglądali, jakby szli razem. Plaża była niemal pusta, więc ostatecznie wędrowali nieco bliżej siebie, jedynie co parę metrów ponownie się rozchodząc.

- Chciałbym potrzymać cię za rękę - Harry cicho wyznał, jego głos zabarwiony smutkiem.

Louis się skrzywił, przeniósł wzrok na swoje stopy i kopnął w piasek. - Wiem. Ja też.

Brunet się nie zatrzymywał, spoglądał w stronę morza na fale rozbijające się o skały.

- Czy ktoś wie? - Louis po chwili zapytał.

- O czym?

Spojrzał na Harry'ego i obaj zwolnili swoje tempo. - O tym, że jesteś gejem.

- Oh. Uh. - Harry patrzał raz na chłopaka, raz na morze. - Nie do końca. Wydaje mi się, że moja mama i siostra mogą wiedzieć, chociaż żadne z nas nic nigdy o tym nie powiedziało. I facet, z którym pracuję, Charlie, on może się domyślać. Ale on też nigdy o tym nie wspomniał. Nie wiem. Myślę, że im wszystkim po prostu się wydaje, że jestem do dupy w sprawach z kobietami - zażartował z wymuszonym śmiechem.

Louis skinął głową i spojrzał w tym samym kierunku co Harry. Wzdłuż plaży spacerowała para zakochanych, szli za rękę, wspólnie się śmiejąc i dzieląc między sobą krótkie pocałunki. Przechadzając się, wciąż się ku sobie pochylali.

Kiedy szatyn przeniósł wzrok z powrotem na Harry'ego, rysy jego twarzy wygięły się w łamiącym serce grymasie.

- Harry...

Brunet oderwał spojrzenie od pary i spojrzał na Louisa, sztuczny uśmiech przyklejony do jego twarzy. - Tak?

- W porządku?

- Tak, oczywiście - zmusił się do uśmiechu od ucha do ucha i schylił, żeby podwinąć nogawki swoich spodni, po czym ruszył dalej. Podszedł bliżej wody, pozwalając brzegom fal rozbijać się o swoje bose stopy.

Choć twarz Louisa wykrzywiła się w grymasie, to podążył za nim. Przez jakiś czas spacerowali w ciszy, dopóki Harry nie podjął innego tematu.

- Co jeszcze chciałbyś dzisiaj robić? Właściwie nigdy wcześniej nie byłem w St. Andrews.

Szatyn się uśmiechnął. - Moglibyśmy się przejść koło uniwersytetu? Kampus jest niemal tak piękny, jak ten w Edynburgu. - Westchnął z ulgą, gdy Harry szczerze się uśmiechnął na tę propozycję. - Możemy też pochodzić po centrum, ruiny katedry są całkiem interesujące i pewnie nie będzie tam tyle ludzi co w zamku.

- W porządku - Harry się zgodził. - To brzmi dobrze.

Spędzili jeszcze trochę czasu na plaży, zanim wrócili do miasta. Otrzepali swoje stopy z piasku i włożyli buty. Gdy szli przez centrum, Louis objął prowadzenie. Teraz było bardziej tłoczno niż rano, dzięki czemu mogli iść trochę bliżej siebie, nie zwracając na siebie zbyt dużo uwagi.

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz