vi.

136 18 9
                                    

Harry podążał za Louisem wzdłuż kamiennych schodów, które prowadziły do ciężkich, drewnianych drzwi. Brunet otworzył je dla Louisa, który wślizgnął się przodem. Pomieszczenie było ciemne, jedynie mętnie oświetlone przez świeczki w rogowych lożach i wiszące lampy. Louis poprowadził go przez niemal całkowicie pusty lokal, aż zajęli jedną z loży w rogu, na tyłach knajpy.

Harry wepchał swoją walizkę pod stół i razem udali się do baru. Stojąc obok chłopaka, wyczuwał ciepło jego ciała. Louis pochylał się nad zniszczoną, drewnianą ladą, zamawiając gin z tonikiem. Kupił drinka dla siebie i dla Harry'ego, po czym wrócili do swojej loży, zapewniając sobie namiastkę prywatności. Lokal stopniowo się zapełniał, a oni przez kilka minut pili swoje drinki w ciszy. Ludzie przychodzili w grupkach, gawędząc ze sobą, zapełniając kolejne loże i stoliki imponującymi ilościami drinków, rozstawionych przed sobą w rządkach. Gdy Harry w końcu się odezwał, szatyn już prawie skończył swojego pierwszego drinka.

- Kim on był?

Louis poniósł wzrok znad swojej pustej szklanki, jego łagodne, niebieskie spojrzenie lśniło, nawet w obliczu nikłych świateł baru. - Nazywał się Jack.

Harry czekał, proponując Louisowi drugą połowę swojego drinka, kiedy ten kłopotał się z kontynuowaniem.

Louis skinął w ramach podziękowania i opróżnił szklankę z resztkami drinka old fashion. - Nazywał się Jack. On, uh, my tak jakby byliśmy razem.

- Co się stało? - Harry położył ręce na stoliku. - Przepraszam, nie musisz mówić.

- Wiesz, co się stało. - Louis odparł smutno. - Pisałem o tym dosyć wyraźnie.

Harry przełknął ciężko. Wiedział, co się stało.

- Zmarł. Kilka lat temu. Z powodu AIDS. On, uh, był z innym mężczyzną, zanim zaczęliśmy się spotykać. Wiedział o tym, kiedy się poznaliśmy.

Harry nie był pewien, czy będzie w stanie znieść to, co Louis miał zaraz powiedzieć. Jeśli Jack wiedział, a on i Louis...

- Do niczego między nami nie doszło. Nie mogliśmy.

Harry poczuł, jak ulga zalewa jego wnętrzności.

- To znaczy całowaliśmy się, przytulaliśmy, i zakochałem się w nim. Ale nie pozwoliłby mi z tym żyć... kiedy on miał odejść. Powiedział, że mój sekret umrze razem z nim.

- Tak mi przykro, Louis.

Szatyn tylko pokręcił głową. - To dlatego smutne wątki nie ulegają poprawie. W mojej książce. Pytałeś o to pierwszego dnia. Byłem przekonany, że już nigdy nie będzie lepiej, że te wspomnienia będą bolesne, dopóki ja też nie umrę.

- Wciąż tak myślisz? - Harry zapytał cicho, niebezpiecznie przepełniony nadzieją.

Louis potrząsnął głową. - Nie do końca. Myślę, że to już zawsze będzie smutne, tak. Ale mam powód, by wierzyć, że to nie będzie mnie niszczyć przez całą wieczność.

- Co się zmieniło?

Louis przejechał palcem po obręczy pustej szklanki. - Miałbyś coś przeciwko, gdybym przeczytał trochę więcej?

- Nie, czytaj.

Louis krótko przytaknął i wstał, żeby przynieść im następną kolejkę. Wrócił kilka chwil później z dwoma drinkami old fashion i dwoma shotami whiskey. Podał Harry'emu jego kieliszek i postawił przed nim drinka. Unieśli swoje kieliszki, a chwilę później ostry, bursztynowy płyn palił ścianki ich gardeł.

- Okej - Louis odetchnął, próbując się uspokoić.

Harry usiadł i wziął łyka swojego drinka, obserwując, jak Louis przewraca zbrązowiałe strony swojego notatnika. Pominął garść, która została z niego wyrwana, aż w końcu dotarł do tych w pełni zapisanych. Pismo zdawało się być bardziej wyraziste, jakby tym razem jego ręka była stabilniejsza.

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz