xxviii.

75 16 25
                                    

Harry i Louis spędzili wigilijny i urodzinowy poranek tuląc się do siebie na kanapie. Brunet przygotował dla nich prawdziwe angielskie śniadanie i wspólnie oglądali padający na zewnątrz śnieg, wtulając się w swoje ciała pod kocami. Świąteczna muzyka grała w tle, podczas gdy jedli.

Popołudniem Louis leżał na sofie z głową opartą na udzie Harry'ego, który czytał mu na głos wiersze Seamusa Heaney'a, znalezione na jego półce. Harry siedział na podłodze, przyglądając się kolekcji książek na skromnej biblioteczce szatyna, a Louis poszedł przerzucić płytę winylową. Wybrał tomik Seamusa Heaney'a i pociągnął chłopaka na swoje nogi, kiedy z powrotem usiedli na kanapie. Przeczytał mu co najmniej kilkanaście wierszy, zanim Louis zasnął z głową na jego udzie.

Brunet spojrzał na swój zegarek, zauważając powiększające się cienie na ścianie, przybierające coraz bardziej niebieską barwę wraz z zachodzącym słońcem. Kontynuował czytanie na głos, pomimo tego, że szatyn był pogrążony we śnie; rozkoszował się sposobem, w jaki słowa spływały z jego języka, zamieniając się w nikłe szepty, gdy opuszki jego palców smagały włosy drugiego chłopaka. Gdy ciemność panująca w salonie uniemożliwiła mu rozczytywanie słów, postanowił, że obudzi szatyna. Słowa wypływały z jego ust i minęła prawie godzina, zanim zrobiło się zbyt ciemno by czytać, a on nie mógł dosięgnąć lampy tak, by nie ruszyć Louisa.

Harry zagiął róg strony i zamknął książkę, odstawiając ją na stolik kawowy tuż obok ich pustych kubków po herbacie. Spojrzał czule na Louisa, odgarniając część jego grzywki i zaczepiając ją za ucho.

- Louis - wyszeptał.

To było pierwsze słowo od wielu godzin, które nie pochodziło z tomiku poezji, jaki czytał, a mimo to brzmiało równie pięknie.

- Kochanie, Louis. - Harry delikatnie szturchnął go w ramię.

- Mm - szatyn wymamrotał przy jego udzie, zanim obrócił się na drugą stronę i spojrzał na chłopaka zaspanymi oczami. - Ha... - jego szept zamienił się w ziewnięcie w połowie słowa. - Harry. - Zaśmiał się lekko.

Harry zachichotał, muskając kciukiem policzek Louisa. - Cześć, kochanie. Powinniśmy zacząć robić kolację.

- Jest ciemno - Louis zauważył. - Która godzina?

- Prawie piąta. Mogę się tym zająć, skoro są twoje urodziny, a ty tu zostań i odpoczywaj.

- Chcę pomóc. Wystarczająco mnie dzisiaj rozpieściłeś - Louis zażartował, siadając pomiędzy jego nogami.

- Nigdy nie rozpieszczę cię wystarczająco. - Harry ucałował jego czoło. - Ale dobrze. Urodzinowa kolacja?

Louis wstał z kanapy i pomógł Harry'emu zrobić to samo. - Urodzinowa kolacja. Chociaż to trochę niekonwencjonalne, żeby jeść grzanki z serem i zupę w Wigilię. Czy ludzie zwykle nie przygotowują jakiejś pieczeni?

- Pewnie tak - Harry odparł. - My też ją zrobimy, tyle że jutro.

Harry ruszył za Louisem w drodze do kuchni, cały czas trzymając swoje palce zaciśnięte na krawędzi jego swetra. Kiedy dotarli do kuchni, brunet obrócił Louisa tak, by jego plecy były przyciśnięte do lady. Pochylił się, żeby złączyć ze sobą ich usta. Szatyn rozpłynął się w pocałunku i kiedy Harry podniósł go, trzymając w pasie, i posadził na ladzie, chłopak wydał z siebie zaskoczony pisk. Rozszerzył nogi, żeby Harry mógł pomiędzy nimi stanąć, obejmując szczękę Louisa jedną ręką, przyciągając do kolejnego pocałunku.

- Mm. Możemy tak gotować? - Louis się zaśmiał.

Harry przewrócił oczami z czułym uśmiechem na ustach, po czym pocałował chłopaka w czubek nosa. - Możesz tu siedzieć, ja przygotuję grzanki i zupę, i kiedy wszystko będzie się gotować, wrócę, żeby cię pocałować.

Edinburgh is for Lovers I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz