Rozdział 27. Wewnętrzny przyjaciel.

55 7 5
                                    

Często, czytając w Internecie opinie na swój temat, spotykam się ze stwierdzeniem, że wybiłam się na chorobie i przez te swoje, jak to ktoś życzliwy określił, ciałopozytywne gadki robię innym niepełnosprawnym dzieciakom galaretę z mózgu i fałszywą nadzieję na to, że mogą dosłownie przenosić góry. Takie rzeczy bolą. Szczególnie, że mało jest osób, które o niepełnosprawności mówią głośno,  jeśli nie chodzi o jakąś zbiórkę lub inne tego typu sprawy. Tym podejściem zostałam zarażona na początku rehabilitacji, kiedy powiedziano mi, że mam do wyboru dwa rodzaje podejścia do życia. Pierwsze to wycie w poduszkę całymi dniami i ubolewanie nad okrucieństwem losu, drugie to czerpanie radości z każdej, nawet najmniejszej rzeczy, spełnianie marzeń i ogółem życie na sto procent. Jak nietrudno się domyślić, wybrałam tę drugą alternatywę.  Kazano mi znaleźć sobie coś, co będzie mnie napędzać i z czego będę czerpać satysfakcję. I tak, jako sześciolatka, trafiłam do Szkoły Tańca Integracyjnego w Krakowie.  Sparowali mnie z Marcinem. Początkowo taniec miał spełniać u mnie funkcje głównie terapeutyczne i miał działać jako pewna forma fizjoterapii, ale szybko okazał się on być moją pasją, lekiem na chandrę i sposobem na życie. Po ostatnich wydarzeniach potrzebowałam tego jak niczego innego. Do STI praktycznie biegłam ( po maturze wyjechałam  z Wadowic i przeniosłam się do Krakowa).  Z mojej kawalerki zabrałam tylko  torbę ze strojem i litrową butelkę wody. Do budynku wleciałam razem z wiatrem. Przy wejściu zobaczyłam mojego wieloletniego trenera, a przy tym genialnego tancerza, Janka.


- Panna Apolonia. Nie spodziewałem, że jeszcze tu panienkę zobaczę - uśmiechnął się ciepło i poklepał mnie po ramieniu


- A widzisz, Jasiu, warto czasem wrócić na stare śmieci- westchnęłam, patrząc przed siebie. Powieszone na śnieżnobiałych ścianach wizerunki ubranych na różowo tancerek w ruchu przypominał mi, po co tu jestem. Patrząc na wszystkie te powyginane sylwetki, czułam, że jestem we właściwym miejscu, w najlepszym na to momencie.


- Ciężki okres, nie?- upewnił się, wyrywając mój mózg z odrętwienia.


- Aż tak to widać?


- Wiesz, co się robi, kiedy życie dołuje?


- Co niby?


- Mówi się trudno i płynie się dalej.


- Dobre. Zapamiętam.


***

W trakcie tańca cały świat zdaje mi się zatrzymać. W takich momentach istnieję tylko ja, muzyka i parkiet. Nic więcej. Tylko tyle i aż tyle. Tę moją idyllę przerwał ból rozlewający się po całej lewej stopie. Wypuściłam z ust ciche ,,ku*wa". Usiadłam na podłodze w celu obejrzenia swojej nogi pod kątem urazów. Dokładnie jej się przyjrzałam, co mając na uwadze moje nieco ponad sześćdziesiąt procent wzroku, oznacza naprawdę dokładnie. Nie była ani spuchnięta, ani sina, więc mogłam odetchnąć, wiedząc, że nic sobie nie skręciłam ani nie złamałam. Ewentualnie mogłam coś naciągnąć lub najzwyczajniej w  świecie po prostu źle stanąć. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie czułam bólu przy dotyku lub w spoczynku, a dopiero wtedy, kiedy szłam albo przenosiłam ciężar ciała na lewą stronę. Rwie jak cholera, ale nie z takimi rzeczami sobie w życiu musiałam radzić. Przecież inni mają gorzej to co? Ja mam nie dać rady?


***

Wracam od ortopedy. Diagnoza?  Naciągnięcie torebki stawowej w kostce. Czymkolwiek to jest, boli jak diabli.  Według zaleceń mam nie obciążać tej nogi. Powiedziałam, że raczej nie dam rady jej nie obciążać, bo w przyszłym tygodniu wyjeżdżam w trasę koncertową. W odpowiedzi usłyszałam od lekarza, że to nie jego problem, że dorosła kobieta na siebie nie uważa i żebym na przyszłość nie brała się za taniec, bo tańczyć nigdy nie będę.  Chyba zszokowałam go moją pełną dumy odpowiedzią, że tańczę od dwunastu lat i jest to moja pierwsza kontuzja od, lekko licząc, czterech lat, co jak na mnie jest bardzo dobrym wynikiem. Na odchodne dostałam skierowanie na masaż rehabilitacyjny. Zobaczymy, może coś mi to da.


***

Gdy tylko weszłam do ośrodka fizjoterapii, moją uwagę zwróciły przerażająco białe ściany i unoszący się w powietrzu zapach szpitala, który stety, niestety, znałam za dobrze. Za dobrze, jak na niespełna dziewiętnaście lat życia. Usiadłam w poczekalni i cierpliwie zaczekałam na swoją kolej. W pewnym momencie moim oczom ukazała się ładniutka, dość niska brunetka w okularach. Sprawiała wrażenie sympatycznej, ciepłej osoby, a szczerze, miałam wielką nadzieję, że jest właśnie taka.


- Pola, prawda?- uśmiechnęła się


- Tak.


- Zapraszam do gabinetu- tu znów posłała mi pełen serdeczności uśmiech.


Posłusznie spełniłam jej prośbę i weszłam. Zobaczyłam szary stół do masażu i ponownie białe ściany.


- Kamila- przedstawiła się. - No to opowiadaj. Co się stało i jak.


- Tańczyłam i naciągnęłam sobie torebkę stawową. Nie wiem nawet, kiedy. Nie czułam, żebym sobie coś wykręciła.


- Jesteś tancerką?- zaciekawiła się.


- Tak. Od prawie trzynastu lat.


- A ile masz lat, jeśli mogę zapytać?


- W tym roku dziewiętnaście.


- Jesteś wytrzymała na ból? Pytam, bo momentami może nie być zbyt przyjemnie.


-Wydaje mi się, że jestem. Ale to zależy. Powiedzmy, że przez te wszystkie lata zdążyłam się do tego bólu przyzwyczaić.


***

Jakiś czas temu zostałam poproszona o odebranie nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za Justynę Wasilewską. Zgodziłam się. Zostałam zapytana o to, czy chciałabym coś powiedzieć do mikrofonu. Pokiwałam głową i podeszłam do statywu. Przełknęłam ślinę i zabrałam się za wygłoszenie monologu:


- Cześć, kochani. Przede wszystkim chcę z całego serca pogratulować Justynie tego zaszczytu, jakim jest zdobycie tej nagrody i... teraz powiem coś od siebie. Bardzo bym chciała, żeby ludzie niepełnosprawni, tacy jak ja, również mieli szansę na to, żeby być osobami publicznymi , żeby mogli spełniać swoje marzenia. Chciałabym, żeby...ludzie zobaczyli w osobach niepełnosprawnych po prostu zwykłych, normalnych ludzi. Ja osobiście marzę o tym, żeby ktoś poza moim chłopakiem zobaczył we mnie normalnego człowieka, normalną kobietę. Wszystkiego najlepszego, kochani....

Dancing Queen -ZmierzchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz