Rozdział 25. Serce krzyczy ,,wybacz''

44 6 9
                                    


Moja matka po kolejnych dwóch latach przypomniała sobie, że ma dziecko. Jakiś czas temu do mnie napisała, że chciałaby mnie przeprosić za całe to zło, które mi wyrządziła, póki jeszcze ma na to czas. Osobiście nie postrzegałam swojego pobytu w Domu Dziecka jako coś złego i nie rozumiałam, co ma na myśli, mówiąc o braku czasu. Od tajemniczej wiadomości minęło około trzech tygodni. Miała się odezwać w kwestii spotkania. Czekałam. Podświadomie miałam nadzieję, że chce przynajmniej spróbować jakimś cudem wynagrodzić mi całe życie bez matki. Tylko dlaczego pomyślała o tym dopiero, kiedy jestem już dorosłą kobietą? Co prawda bardzo młodą, ale mogącą poszczycić się możliwością kupienia sobie wina na gorszy dzień całkowicie legalnie.  Dziwne, ale nie wnikałam.


***

- Nie. Ja po prostu nie wierzę, że my o tym rozmawiamy. Co Ty odpie*dalasz, Pola?- Alec nie wytrzymał i wygarnął mi wszystko, co myślał przez telefon.


- Komuś tu hamulce puściły- stwierdziłam podminowana, kładąc się na łóżku.


- Ja najzwyczajniej nie mogę pojąć, jak taka mądra, odpowiedzialna dziewczyna może działać aż tak irracjonalnie. Po co Ty to robisz?


- Jezu, Alexander, daj spokój. Ja nie wystrzelam się w kosmos, tylko idę spotkać się z matką. Daj mi żyć, do cholery.


- Nazywasz ją matką? Poj*bało Cię bardziej niż oboje z Jane przypuszczaliśmy. Przepraszam, że to mówię w ten sposób, ale po prostu inaczej chyba nie mogę.


- Nie możesz, czy nie chcesz nazywać tego inaczej?


- Nie rób tego. 


- Nie mieszaj się w moje życie. Jest moje i tylko ja nim rządzę.  Nic Ci do moich decyzji- rzuciłam.


- Pola...


- Żegnam ozięble. 


***

Z samego rana odebrałam telefon od matki. Przeraziłam się


- Pola... przyjedź do szpitala, dobrze? Muszę się z Tobą....pożegnać


Jaki szpital? Jakie, do cholery, pożegnać, pomyślałam


- C- co proszę?- zdołałam jedynie wykrztusić, drżącymi rękami zakładając na siebie niebieską puchową kurtkę. 


- Przyjedziesz?- dopytała. W tym jednym słowie słyszałam wręcz płonącą nadzieję.


- Tak. Będę z kolegą. Mam nadzieję, że nie będzie to przeszkadzać.


- Nie ma problemu.


***

- Idziemy, Jarocki - mruknęłam do stojącego pod blokiem Marcina. Często mówiliśmy do siebie po nazwiskach. Nie po to, żeby obrażać siebie nawzajem. Po prostu, żeby się pośmiać. Tyle że mi nie było w tym momencie ani trochę do śmiechu.

Dancing Queen -ZmierzchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz