prolog

1.6K 69 58
                                    

Siedział spokojnie w swoim biurze, w jednej ręce trzymając plik kartek, przypiętych ze sobą za pomocą spinacza a w drugiej wcześniej odpalonego papierosa, z którego unosiły się szare obłoki dymu. Kolejne segregatory porozmieszczane były dookoła jego krzesła oraz na podłodze.

Wyprostował się i odchylił swoją głowę wraz z barkami do tyłu, sprawiając, że te strzeliły głośno. Jęknął cicho na nieprzyjemne uczucie roznoszące się po jego kręgosłupie i znów wrócił do wcześniejszej pozycji, pochylając głowę do zapisanych stron w kartotekach.

Ten dzień zapowiadał się dobrze; słońce świeciło na niebie, sprzyjając mu i jego załodze w kolejnej inwestycji, która miała na celu sprzedaż całkiem pokaźnej ilości narkotyków. Wszystko było ustalone co to minuty - dokładnie tak, jak Tomlinson lubił najbardziej.

To miała być stosunkowo szybka akcja. Zadaniem dwóch członków z jego załogi było odebranie zapłaty od pewnego chłopaka, typowego dilera, który sprzedaje działki dla nastolatków po zawyżonej cenie i wręczenie mu odpowiedniej zawartości w foliowych torebkach w zamian za odpowiednią sumę gotówki. Nic czego nie robiliby od kilku dobrych lat.

Ustalili miejsce transakcji w starej, opuszczonej fabryce zabawek, o której każdy zapomniał lub po prostu nie miał o niej pojęcia. Nikt nie zapuszczał się w tamte rejony, nawet policja, więc było im to bardzo na rękę.

Tomlinson podniósł wzrok na zegar wiszący na przeciwległej ścianie i zmarszczył brwi, gdyż według jego planów było już piętnaście minut po ustalonym czasie powrotu jego ludzi ze spotkania. Nagle po pomieszczeniu rozniósł się dzwonek telefonu stacjonarnego, który ustawiony był po lewej stronie, obok kubka z niedokończoną kawą. Szatyn złapał szybko za słuchawkę i przystawił ją do ucha.

- Kto mówi? - zapytał na wstępie, uważając by nie dać się złapać w jakąś kiepską, policyjną pułapkę. Zawsze był czujny, dlatego został szefem - ponieważ jeszcze nigdy nie wpadł.

- Issac Newton, kurwa. - powiedział jeden zdenerwowanym i lekko nieprzytomnym głosem.

- Bardzo zabawne, Blondi. - Tomlinson przewrócił oczami i westchnął głośno, tak, aby Niall to usłyszał. - Czego chcesz? Powinniście być kwadrans temu.

- Mamy problem, Thomas. - odparł z zawahaniem.

Jeszcze na samym początku, gdy cała ta sprawa z gangiem była świeża ustalili, że kiedy rozmawiają przez telefon, nie mogą wymawiać swoich imion i nazwisk, ani chociażby ksywek, których używają na co dzień. To byłoby zbyt ryzykowne.

- Po prostu przejdź do rzeczy, a nie owijasz w bawełnę. - warknął i wstał, zaczynając krążyć po gabinecie. Zawsze, kiedy zaczynał się stresować chodził po pokoju, by opanować nerwy. - Nie mamy czasu na pierdolenie.

- Na to zawsze by się znalazł. - usłyszał w oddali stłumiony głos drugiego mężczyzny.

- Jak tylko wrócicie, roztrzaskam wasze głowy o jebaną podłogę, przysięgam. - powiedział i z użyciem niepotrzebnej siły zgasił końcówkę papierosa w popielniczkę, zgniatając go na pół.

- Dobra Leeroy, zamknij mordę. - ostrzegł blondyn swojego towarzysza - Tak jakby gość nam zwiał. - powiedział wprost.

- Jak to wam zwiał? Nie żartujcie sobie ze mnie. - Louis podszedł do okna i wyjrzał za nie, zanim nie stanął przy biurku, przeczesując swoje włosy dłonią, odzianą w czarną rękawiczkę bez palców.

- Jak tylko weszliśmy do fabryki rozpylił na nas gaz usypiający i dosłownie pięć sekund później leżeliśmy nieprzytomni. - powiedział i westchnął głośno - Słuchaj, wiem, że to chujowo wygląda, ale... - nie dokończył, ponieważ jego wypowiedź została przerwana przez stanowczy ton głosu Tomlinsona.

Painkiller || l.s ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz