rozdział 26

640 43 45
                                    

Po powrocie do domu Louis potrzebował przez parę albo paręnaście minut pobyć sam, w swoim pokoju, bez ciekawskich oczu skupionych na nim. Ewentualnie któreś z ich zwierzaków mogłoby mu towarzyszyć, ale z pewnością nikt inny. Potrzebował samotności.

Do końca drogi żaden z mężczyzn nie starał się zacząć rozmowy, ponieważ zdawali sobie sprawę, że całe zajście musiało w większym stopniu wpłynąć na Tomlinsona. Liam pospiesznie wyjaśnił wszystko Harry'emu, dlatego i on powstrzymał się przed ciągłą rozmową, pozwalając ciszy zawisnąć nad ich ciałami. Piosenki jednego z albumów The Neighbourhood przelatywały z jednej na drugą a towarzyszący im w czasie powrotu deszcz zapewniał im powoli zbliżający się jesienny klimat. Wycieraczki pracowały na średnich obrotach, dzięki czemu Louis mógł skupić się na nich oraz na prowadzeniu a nie na zbliżającym się załamaniu.

Zaparkował na podjeździe i zgasił silnik, jako pierwszy wychodząc z samochodu. Poinformował chłopaków, że będzie w swoim pokoju i bez zbędnych słów skierował się w tamto miejsce, jeszcze przed zamknięciem drzwi odpalając ostatniego papierosa. Harry chciał zapytać się czy wszystko w porządku, wiedział to po wahaniu w jego oczach i ciągłym otwieraniu ust, jakby starał się wykrzesać z siebie siłę na odezwanie się, jednak on w tym momencie nie miał ochoty na rozmowy nawet z nim. Wyszedł na balkon z używką między wargami, złapał ją w palce i odsunął, aby wydmuchać dym. Oddech był drżący, z każdą sekundą mniej równomierny, klatka piersiowa zaciskała się nieprzyjemnie a oczy zachodziły łzami.

Odrzucił niedopałek i szybko wrócił do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi balkonowe. Ułożył się bokiem na łóżku i przykrył kołdrą, podkulając nogi do piersi. Patrzył w jeden punkt przed sobą i po prostu się rozpłakał. Słone krople samoistnie spływały po jego nieogolonych policzkach i skapywały na poduszkę, wsiąkając w nią tak samo jak przerażenie, które powoli go ogarniało. Szloch i łkanie roznosiło się po pokoju jak najgłośniejsze echo w pustym lesie lub opuszczonym magazynie. Piekące uczucie pod powiekami sprawiało, że zaciskał je jeszcze mocniej, aby zapanować nad łzami, ale i to nie przynosiło skutków a jedynie potęgowało wylewanie się ich na poszewkę.

Moment, w którym myślał, że Harry został uprowadzony był chyba najstraszniejszym, zaraz po dniu śmierci jego mamy, w całym jego życiu. Nigdy nie bał się o kogoś innego tak bardzo jak właśnie o bruneta a strach i bezsilność obezwładniało jego młodzieńcze ciało do takiego stopnia, że nie był w stanie logicznie myśleć. Wcześniej, w samochodzie, musiał zapanować nad emocjami, aby nie rozpaść się przy przyjacielu i swoim chłopaku; starał się ukryć fakt, jak mocno przywiązał się do Stylesa, ponieważ on sam obawiał się tej więzi jaka łączyła go z chłopakiem.

Trząsł się na łóżku i próbował zapanować nad oddechem, bo zaczynało mu się kręcić w głowie. Jedną dłoń miał zaciśniętą na ustach, by chociaż trochę stłumić płacz a druga trzymała mocno kołdrę, próbując wyładować przytłaczające go uczucie na czymkolwiek, co miał akurat pod ręką. Otworzył na moment powieki i przed oczami pojawiła mu się rozmazana postać Precla, który zbliżył się do niego i zaczął wąchać jego nos, zaraz zaczynając go lizać. Louis zaśmiał się łzawo zaskoczony obecnością futrzaka w jego pokoju i wystawił rękę w jego kierunku, głaszcząc za uchem.

- Co ty tutaj robisz, co? - zapytał zachrypniętym i zmęczonym od ciągłego płaczy głosem.

Kot, oczywiście, nie odpowiedział mu, ale zamiast tego przymknął powieki i wcisnął się w wolną przestrzeń między ramieniem a ciepłą kołdrą, zawijając się w małą kulkę przy szyi Tomlinsona. Mruczenie działało kojąco i Louis się o tym doskonale przekonał, gdy po kilku minutach jego powieki zaczęły opadać, a on otulony cichym pomrukiwaniem i uczuciem jego miękkiego futerka zapadł w płytki sen.

Painkiller || l.s ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz