rozdział 17

678 43 15
                                    

Sytuacja z tajemniczym fotografem nie dawała szatynowi spokoju i ciągle przeplatała się między innymi wątkami w jego umyśle. Przed innymi udawał, że cała sprawa w najmniejszym stopniu go nie ruszyła, że nie przejmuje się byciem śledzonym i na pewno sobie z tym radzi, jednak prawda była zupełnie inna. Czuł tak wielki niepokój, że bał się nawet zasypiać, ponieważ jednego dnia miał koszmar związany z Tremblayem, przez który zbudził się oblany potem z mocno bijącym sercem. Przez bezsenność stał się jeszcze bardziej nerwowy i zaczął miewać wybuchy agresji nawet przy najmniejszych drobnostkach. Nie siłował się nawet ich kontrolować, ponieważ nie mógł przewidzieć, kiedy jego wytrzymałość dobiegnie końca. Cały zespół chodził dookoła niego jak na szpilkach, robiąc nawet między sobą zakłady o to, na kogo tym razem szatyn wyładuje swoje emocje.

- Ja pierdole nie możesz chociaż troche uważać?! - wrzasnął, kiedy Nick niechcący zbił szklankę - Jesteś aż takim kaleką, że nie potrafisz trzymać zwykłej szklanki w dłoniach?

- Nie zrobiłem tego specjalnie. - mruknął, zaczynając zbierać odłamki szkła.

- Masz coś jeszcze do dodania czy wolisz sobie pobiegać dookoła domu piętnaście, pierdolonych, kółek? - zadał pytanie retoryczne i pokiwał do siebie głową, gdy szatyn już się nie odezwał - Tak, kurwa, myślałem.

Wyszedł z pomieszczenia i skierował się do siłowni, aby tam chociaż w małym stopniu się uspokoić. Potrzebował poczuć ból więc kiedy tylko przekroczył próg pomieszczenia od razu podszedł pod worek do boksowania, nie nakładając rękawic, które chronią przed uszkodzeniem rąk. Wykonał pierwszy ruch, sprawiając, że worek ruszył do tyłu a ręka delikatnie zabolała. Uderzał w niego z całej siły wraz z wydychanym powietrzem i kopał go w momentach, w których same ciosy za pomocą pięści mu nie wystarczały. Wcześniej poraniona ręka, na której znajdowały się strupy, na nowo zaczęła krwawić, dodatkowo druga również. Nie przejął się tym, jedynie mocniej wymierzając kolejne uderzenia.

Po tym, jak jego palce zdrętwiały a na policzkach spływały łzy bólu i strachu, postanowił zająć bieżnie. Nastawił ją na bieg i spędził na niej kolejne kilkadziesiąt minut, dopóki przed oczami nie zrobiło mu się ciemno, a sam miał ochotę zwymiotować od nadmiernego wysiłku. Na dłonie nałożył swoje rękawiczki, sycząc, kiedy materiał otarł się o kolejne rany. Chcąc udowodnić przed samym sobą, że nie jest słaby, zacisnął zęby i z uniesioną głową ku górze, wyszedł z pomieszczenia.

Przedostał się schodami na wyższe piętro i udał się do swojego biura, aby wypełnić kolejną papierkową robotę. Miał tam również jakieś ubrania, w które mógł się przebrać, bo mokra koszulka, lepiąca się do jego pleców wywoływała w nim dyskomfort. Westchnął ciężko na widok Stylesa stojącego przy pokoju, do którego zmierzał. Podszedł do niego, otworzył za pomocą klucza drzwi i ignorując go wszedł do środka, zamykając mu je przed nosem. Nie miał siły nawet zaśmiać się z oburzonego wyrazu twarzy chłopaka, kiedy ten wszedł do pomieszczenia z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

- Czego chcesz, Styles? - zapytał, nie zaszczycając go spojrzeniem - Chcę się przebrać.

- Co cię ugryzło? Jesteś dla wszystkich niemiły i rzucasz się o byle gówno. - brunet nie miał zamiaru przedłużać i od razu przeszedł do konkretów.

- To nie moja wina, że ci są pierdolonymi idiotami. - fuknął z koszulką w dłoni - Jeśli to wszystko co masz do powiedzenia, możesz wypierdalaj.

- Czemu jesteś taki w stosunku do mnie? - zapytał smutno.

- Nie rozumiesz słowa wypierdalaj? Chce być sam, do kurwy. - powiedział, nie kontrolując sposobu w jaki jego głos zadrżał i załamał się przy ostatnim słowie.

Painkiller || l.s ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz