epilog

964 51 52
                                    

- Czy my naprawdę potrzebujemy tych wszystkich ubrań? - zapytał Louis, wyglądając zza drzwi balkonowych, patrząc jak Styles wrzuca do walizki kolejne koszulki.

- Tak - odpowiedział prosto.

- Aha, no dobra, to weź mi jeszcze jedne spodnie - poprosił, wracając do spokojnego palenia, przyglądając się wojnie na śnieżki jaką zrobili sobie pozostali - Myślisz, że dobrym pomysłem jest zostawiać ich samych? Nie przemyślałem tego, co jeśli spalą nam dom?

- Już raz musiałeś przekazać dowodzenie chłopakom, tak? Nic im nie będzie. Najwyżej zostaniemy w Hiszpani, a oni niech sobie jakoś radzą - odparł - Albo załatwimy im bilety i przeniesiemy się tam na stałe.

- Brzmi miło - uznał Louis – Ale mamy tutaj sprzęt i wszystko, nie będziemy mieli, jak załatwić transportu.

- Louis, ja tylko żartowałem - poinformował powstrzymując się od śmiechu - Tu jest nasz dom, nie będziemy się nigdzie przenosić.

- Oh - spojrzał na niego dopiero teraz załapując kontekst wypowiedzi – Tak, cóż... cieszę się, że uważasz naszą posiadłość za swój dom.

- Chociaż tu jest bardziej jak hotel - zastanowił się, stając prosto z krótkimi spodenkami w ręku - Nie muszę płacić czynszu za mieszkanie, podają mi jedzenie do stołu, w sumie nie wykonuje zadań wysiłkowych ewentualnie raz kogoś pobiję lub postrzelę. - wyliczał na palcach.

- Za hotel się płaci - zauważył drugi – W takim wypadku ty też powinieneś.

- Mogę w naturze, jeśli chcesz. - puścił mu oczko, kontynuując pakowanie.

- Nie chcę - odpowiedział swoim poważnym tonem – Od momentu jak wrócimy będziesz płacić mi sto funtów za noc.

- A co ty dziwka, że mam ci płacić? - sarknął, patrząc na niego z rozbawieniem.

- Zawsze mogę nią dla ciebie zostać, jeśli tego chcesz - uśmiechnął się przebiegle, patrząc jak ten przez moment zapatruje się na ścianę przed sobą. Doskonale wiedział, że ma same brudne myśli krążące w głowie. Rumieniec formujący się na jego policzkach go zdradzał. - Jesteś niewyżyty, Hazz.

- Oj no! Przepraszam bardzo, że fantazjuje sobie o mnie i moim chłopaku - założył ręce na piersi – Powinieneś się cieszyć, że robię to z tobą w roli głównej, a nie kimś innym.

- Tak, masz rację, powinienem skakać z radości, bo robisz minimum każdego związku, którym jest niemyślenie o bzykaniu kogoś innego. - pokiwał sarkastycznie głową z udawanym zranieniem i odwrócił się od niego, wracając do palenia. Próbował przy tym nie roześmiać się, gdy usłyszał jak brunet chciał jeszcze coś dopowiedzieć.

- Louis, no - przeciągnął ostatnią samogłoskę. Zaraz starszy poczuł, jak ten obejmuje go ramionami okrytymi ciepłą bluzą i grubą kołdrą. Splótł ze sobą ich palce, a cichy brzdęk pierścionków miło przedostał się od uszu do jego serca. - Nie fochaj się na mnie.

- Będę. - fuknął, chowając uśmiech za kolejnym zaciągnięciem się dymem.

- Nie myślę o nikim innym niż o tobie, Lou. Ty jesteś moim ideałem i nie będę pragnął nikogo innego jak ciebie. - szeptał mu do ucha, od czasu do czasu składając na jego szyi motyle pocałunki.

- Czy ty możesz chociaż raz pozwolić mi być obrażonym? - wyrzucił ręce do góry z udawanym oburzeniem – Ja chcę mieć chociaż jedną, porządną kłótnie, ale wtedy pojawiasz się ty ze swoim urokiem osobistym i tymi uroczymi słówkami.

- Bo to jest, mój najdroższy, uwaga, bo może cię to zaskoczyć... - zastrzegł, uśmiechając się w jego policzek - ...umiejętność komunikacji w związku. Dzięki temu nie musisz się codziennie kłócić tylko brać od relacji to, co najlepsze. Niesamowite prawda? - mówił to wszystko z nutą sarkazmu w głosie i Louis chciał również o to się przyczepić, jednak uznał, że tego nie zrobi. Harry ma racje, więc odpuści mu ten jeden raz. - Chociaż w Tokio się pokłóciliśmy.

Painkiller || l.s ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz