Rozdział 4

647 35 4
                                    

Harry przepłukał twarz zimną wodą i spojrzał ze zmęczeniem na swoje odbicie w lustrze. Jego oczy rozszerzyły się ze zgrozy i cofnął się chwiejnie kilka kroków. Miał nogi jak z waty, a serce podeszło mu do gardła.

Zacisnął mocno powieki, łudząc się, że to tylko zwidy. Niemniej jednak, gdy ponownie otworzył oczy, obraz przed nim uległ zmianie. W tafli lustra, jego niegdyś zielone tęczówki, miały teraz szkarłatny kolor, a ich wyraz był pełen nienawiści.

— Nie uciekniesz przede mną, Harry — odezwało się obcym tonem odbicie bruneta, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu.

Voldemort.

Nie, tylko nie to…

To niemożliwe.

A jednak wszędzie rozpoznałby głos czarnoksiężnika - nie było mowy o pomyłce. Czuł się, jakby był w pułapce. Umysł podpowiadał mu, że obecna sytuacja jest niemożliwa… Ale Voldemort przekroczył już niejedną granicę ludzkich możliwość, dążąc do nieśmiertelności. Dokonał już nieosiągalnego, prawda?

— Obojętnie gdzie się ukrywasz… Dopadnę cię.

Chłopak z całych sił usiłował nie dopuścić do siebie słów Czarnego Pana, które jak trucizna zaczynały krążyć mu w żyłach.

— Ponieważ jesteśmy tacy sami. Ty i ja. Jakże mogłoby być inaczej, zgadza się Harry?

— NIE!

Złoty Chłopiec obudził się z krzykiem, łapiąc rozpaczliwie oddech. Był cały zlany potem, a pulsujący ból głowy narastał z każdą upływającą chwilą. Zaczęło go mdlić. Trzęsącymi dłońmi przetarł załzawione oczy i wypuścił drżąco powietrze z płuc.

Usiadł powolnie i spojrzał w stronę okna. Wygląda na to, że nie pospał zbyt długo, ponieważ nadal nie nadszedł świt. Dla niego była to najdłuższa noc w życiu - nie miała końca, jakby utkwił w klątwie czasu. Pragnął, aby po przebudzeniu to wszystko okazało się tylko złym koszmarem.

Podciągnął nogi pod klatkę piersiową, oparł na nich rozpalone czoło i zmierzwił z frustracją włosy.

Jesteśmy tacy sami. Ty i ja.

Harrryy...

Wybraniec zadrżał, nie potrafił wyrzucić z głowy słów czarnoksiężnika. Nieustannie słyszał jego głos tłukący się echem w swojej czaszce. Nie mogąc tego znieść ani chwilę dłużej, z przytłaczającym ciężarem na płucach oraz pełen obaw, zerwał się z łóżka i popędził do łazienki na drugim końcu szpitala.

Trzasnął drzwiami i pochylił się nad umywalką, łapiąc oddech, jakby przebieg maraton. Serce podeszło mu do gardła, a w otaczającej go ciszy słyszał tylko jego bicie.

Muszę to zrobić.

Przełykając nagłą suchość w gardle, zebrał w sobie całą odwagę. Ociężale podniósł głowę, zaglądając do lustra wiszącego nad zlewem. Minęła jedna minuta, druga i kolejna, a nastolatek patrzył w swoje zmęczone zielone tęczówki. Odetchnął z ulgą. A więc był to zwykły koszmar - jego chora wyobraźnia. Przeczesał ręką włosy i przepłukał twarz, po raz ostatni uważnie jej się przyglądając.

Prawny pakt Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz