Rozdział 12

526 30 0
                                    

- NIE!

- Harry, proszę, uspokój się. Jestem przekonany...

- Nie słuchasz mnie! Widziałem to!

Harry wziął głęboki oddech, próbując nad sobą zapanować. Im bardziej tracił kontrolę nad gniewem i emocjami, tym chętniej Dumbledore próbował zbagatelizować sytuację. Starzec wypowiadał błahe, pocieszające frazy, zamiast wziąć się do działania i wezwać Aurorów lub członków Zakonu. Powinien coś robić, a nie stać na środku gabinetu, uśmiechając się pobłażliwie, podczas gdy każda zmarnowana sekunda oznaczała dla Snape'a więcej tortur oraz mniejszą szansę na przeżycie.

Czując frustracje gwałtownie, zmierzwił czarne włosy i zaczął szybko chodzić w kółko po gabinecie.

Jak miał to udowodnić?

Zatrzymał się raptownie i spojrzał niemal błagalnie w błękitne oczy.

- To jest prawda. Pomóż mi. Pomóż mu albo mnie stąd wypuść. - Z trudem powstrzymał się przed wywrzeszczeniem tych słów.

Widząc stanowczą minę mężczyzny, poczuł mdłość i bolesny skurcz w żołądku. Starzec nie odpowiedział, tylko bacznie go obserwował - jakby był jakimś dzikim zwierzęciem w klatce. W sumie zielonooki chłopak tak się czuł. Nie chciał tu zostać i nie mógł się stąd wydostać. Był w potrzasku.

Drzwi zostały zablokowane - sprawdzał już wcześniej.

Pomału zaczął panikować.

- Pozwól. Mi. Odejść - powtórzył powoli silnym głosem, wymawiając dobitnie każdy pojedynczy wyraz.

- I co zrobisz, Harry? - spytał łagodnym tonem starzec, pomału zmniejszając między nimi dystans.

- Uratuję go - warknął groźnie ze zdeterminowaną miną. Nic co powie ten manipulant, nie przekona go, aby odwrócił się plecami do Mistrza Eliksirów. Owszem, profesor był bezlitosnym, parszywym dupkiem, który nieustannie sypał obelgami, lecz nie zasługiwał na śmierć. Na pewno nie Snape, niejednokrotnie ryzykujący własnym życiem, aby pomóc Jasnej Stronie.

Nie porzuci go.

- Jak? - dopytywał się bezlitośnie Albus.

- Znajdę jakiś sposób.

- Wiesz chociaż, gdzie jest? - Nastolatek spochmurniał i starzec kontynuował żelaznym tonem: - Ledwo stoisz na nogach. Nie wiesz, dokąd się udać. Nie masz żadnego planu...

- Prawie za każdym razem nie miałem planu! - przerwał mu brutalnie Gryfon z niedowierzaniem w oczach. - Nigdy to nie było problemem!

Pottera zaczęła przygniatać rozpacz i desperacja. Nie wiedział, ile czasu zmarnował, próbując przekonać Lidera Zakonu Feniksa do zorganizowania wyprawy ratunkowej. Serce waliło mu jak oszalałe, był śmiertelnie blady, a z blizny na czole spływał mu mały strumyk czerwonego płynu. Przetarł szorstko czoło, rozmazując niedbale krew na reszcie twarzy.

Siwy czarodziej zmarszczył brwi. Wybraniec od samego początku uparcie nie pozwalał na wyleczenie rany. W oczach dyrektora musiał wyglądać jak wariat. Stał roztrzęsiony na środku pokoju i trzymał kurczowo różdżkę w dłoni, rozglądając się prawie panicznie w poszukiwaniu rozwiązania.

- Harry. - Dyrektor nie poddawał się robiąc jeszcze jeden krok w jego kierunku. - Pomyśl racjonalnie.

Ale on nie chciał tego słuchać. Cofnął się do tyłu, dostrzegając, że starzec zbliżył się niebezpiecznie. I tak czuł się przyparty do muru.

- Voldemort go torturuje. Jest przekonany o zdradzie Snape'a i zrobi z niego przykład dla reszty - powiedział łamliwym głosem, patrząc w dół, po czym podniósł głowę. - Nie będę spokojnie siedział i czekał na to, co się stanie, jeśli jest szansa, że mogę go uratować.

Prawny pakt Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz