Rozdział 11

177 35 0
                                    



Nikolij


Coś się we mnie przełącza. Instynkt opiekuńczy odnośnie tej dziewczyny, wchodzi na jakiś absurdalny poziom. Otchłań smutku i mroku tłoczy się w jej oczach a ja nie potrafię tego pojąć. Tej sytuacji, w której się znalazła. Odchodzę od Katieriny i uderzam w najbliższą ścianę jeden raz, a po chwili drugi, próbując pozbyć się gniewu we mnie.

Jebał twoju mać! - Warczę - To jakiś pieprzony żart?

Nie chcę, żeby myślała, że to przez nią ale nie potrafię się opanować. Gorąca, niepohamowana potrzeba zniszczenia napędza mój instynkt. Nie panuję nad tym. Luka krzyczy na mnie ale słowa o opanowaniu w tej chwili do mnie nie docierają. Tracę kontrolę. Rozwalam pięściami wszystkie sprzęty, które są pod moją ręką. Mój umysł wysyła mi tylko jedną myśli: rozwalić, zniszczyć.

Szlag by to wszystko – uderzenie

Nie mogli jej tego zrobić – uderzenie

Obiecałem, że otoczę ją opieką – uderzenie

Zawiodłem. Jestem odpowiedzialny za to co jej się stało.

Jak mogli ją tak skrzywdzić? Jak mogli kogoś tak delikatnego pozbawić tych pięknych oczu?

Agresja rozchodzi się ze mnie falami. Zatracam się. Pragnę zabić tego, który ją skrzywdził. Zabiłbym. Rozerwałbym na kawałki, ale on już nie żyje. Oni wszyscy nie żyją, a ja nie mam jak uwolnić swojego gniewu. Jednym kopnięciem łamię stolik, przy którym jeszcze kilka godzin temu, któryś z chłopaków pił piwo.

Bladź!

Ktoś łapie mnie szybkim, zwinnym ruchem i unieruchamia, przytrzymując z rękoma przy ścianie. Czy on myśli, że potrafi mnie zatrzymać? Niemal się uśmiecham na możliwość dobrania się komuś do dupy. Szarpię się, by zadać cios. Wypuścić szaleństwo na zewnątrz, bo inaczej to ono mnie pochłonie.

· Nie pozwól, by się ciebie bała – Luka warczy mi wprost do ucha, naciskając przedramieniem na moje gardło.

Te słowa sprawiają, że w jednej sekundzie zamieram. Biorę wdech i pozwalam, by powietrze wsiąkło we mnie i opanowanie sprowadziło mnie na właściwe tory. Katierina. Muszę się wyciszyć. Ochłonąć. Opieram się o ścianę dwoma rękoma i pochylam głowę, gdy Luka wypuszcza mnie ze swojego chwytu. Opanuj się kurwa, nie strasz jej. Zerkam w kierunku miejsca, w którym siedziała. Katieriny jej tam nie ma. Szukam jej wzrokiem. Nie odeszła daleko. Stoi za kanapą, tuż obok niej, w ochronnej postawie znajdują się Dex i Trent.. Dłonie dziewczyny są zaciśnięte na jednej z poduszek, wygląda jakby nie wiedziała co się dzieje.

Idę w jej kierunku. Wyczuwa to, prostując swoją postawę. Jest zaniepokojona, ale dzielnie stawia mi czoła. Kiwam do Dexa, a on widząc, że nie stanowię dla niej żadnego zagrożenia, odsuwa się. Zapłakane czarne oczy Katieriny patrzą przed siebie. Wie, że idę ale nie wie dokładnie gdzie się znajduję. Przez chwilę przez jej twarz przetacza się panika, ale to tylko sekunda.

Gniew uderza we mnie ponownie na myśl, że mogę wywoływać w niej lęk. Na szczęście w chwili, gdy obejmuję rękoma jej twarz, złość we mnie się neutralizuje. Wycieram jej łzy z policzków a gdy przymyka oczy na kontakt, całuję najpierw jej jedną powiekę, a następnie drugą. Obejmuję ją, a ona przez chwilę mi na to pozwala. Zdaję sobie sprawę, że najważniejsze jest to, że żyje. Ze wszystkim innym sobie poradzimy.

Przy niej się uspokajam. Wiem, że mam problemy z agresją, gdy zagrożona jest osoba. No której mi zależy. Musi jednak wiedzieć, że nigdy nie powinna się mnie obawiać. Kątem oka widzę skonsternowaną minę Trenta. Nadal stoi w niedalekiej odległości, ale daje nam potrzebną przestrzeń.

BRATVA. Walczę dla niej.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz