Rozdział 34

516 43 2
                                    

Gdy kolejne, niezwykle upierdliwe dźwięki budzika rozniosły się po całym pokoju, przyprawiając o okropny ból uszu, Ophelia bez zawahania chwyciła za rąbek leżącej obok poduszki i biorąc mistrzowski zamach trafiła nią idealnie w piekielny przedmiot, powodując zakończenie jego żywota, gdyż roztrzaskał się na podłodze nie wydając z siebie nawet cichego brzęknięcia.

-O w mordę-mruknęła pod nosem i uniosła głowę przecierając zaspane oczy.

Z trudem zmusiła się do siadu i przysunęła na kraniec łóżka spoglądając na rozbitą szybkę budzika.

-Byłeś dobrym kompanem-wzruszyła ramionami-Ale strasznie irytującym-dodała po chwili stając na równych nogach.

Rozejrzała się po pokoju zauważając, że jak co dzień tylko Lily wybiegła do biblioteki tuż po samym wschodzie słońca, reszta dziewcząt wciąż na nią czekała.

Nagle zza drzwi, wprost z korytarza rozległo się ciche puknięcie. Zaciekawiona źródłem dźwięku ruszyła w tamtą stronę wychylając głowę przez próg dormitorium. Nie widząc ni żywej duszy, rozejrzała się dokładnie, gdy jej wzrok przyciągnął leżący u jej stóp kwiat dalii. Pochwyciła go w dłonie i z uśmiechem przyjrzała się przyczepionej do liści niewielkiej karteczce.

-,,Aby ten dzień wydał ci się choć trochę lepszy, uwielbiam twój uśmiech"-przeczytała wlepiając wzrok w ozdobny papier.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej zachwycając się niezwykle kuszącym zapachem kwiatu.

-Znów ten tajemniczy adorator?-spytała Dorcas odwracając się za siebie.

Z hukiem zamknęła notatnik i schowała pióro ruszając na środek pokoju. Podeszła do przyjaciółki i zachowując całkowitą powagę spojrzała na specjalnie krzywo kreślone litery.

-Ciekawe kim on jest?-zagaiła puszczając dyskretne oczko w stronę leżącej na łóżku Marleny.

McKinnon uniosła wzrok znad książki i również uśmiechnęła się zwycięsko. W ostatnim czasie pomysłowość James'a dosłownie biła ją na kolana. Był taki uroczy i jednocześnie zawzięty, jego romantyzm był skrytym marzeniem większości dziewcząt.

Ophelia zamyśliła się chwilę, powoli obracając kwiat w dłoniach. W głębi duszy zżerała ją piekielna ciekawość. Co prawda mogła jedynie domyślić się, że za tą kwiatową niespodzianką stać mógł tylko jeden - jedyny chłopak, który od dłuższego czasu obdarowywał ją kwiatami. Z drugiej strony on robił to w mniej tajemniczy sposób, co mogło wskazywać, na to że ktoś zupełnie inny zaczął się w niej dłużyć.

-Pewnie to Gideon-odparła z rozmarzeniem zatapiając twarz w przecudownym kwiecie dalii.

-Gideon?-zdziwiła się Meadowes niezbyt dyskretnie uderzając się z otwartej dłoni w czoło.

Przecież odpowiedź była tak oczywista, mówiąc jeszcze prościej nosiła jedno, stałe imię - James Potter.

-Dlaczego z góry zakładasz, że to od niego?-spytała znów, wyrwała z jej dłoni liścik i ponownie przeczytała go na głos.

-Cóż...-wzruszyła ramionami-Wszystkie znaki wskazują na niego, zresztą to mało istotne. A teraz oddaj mi to Dora-zastrzegła patrząc na przyjaciółkę spod byka.

Mimo wszelakich zastrzeżeń, będąc pod niepodważalnym przymusem Opheli oddała jej własność i odetchnęła ciężko.

Dziwiła się, że Gold rzeczywiście tak szybko odpuściła sobie Pottera i ich wzajemne wzdychanie do siebie. Jeszcze niedawno dałaby się za niego poćwiartować, a dziś... Cóż dziś było zupełnie inne.

Wykapany Gryfon • James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz