Maeve siedziała naprzeciwko Argyle z głupim uśmiechem na twarzy, kiedy Jonathan wziął bucha zioła. Krótko po tym jak Joyce pogratulowała Jonathan'owi, chłopak chciał wyjść pochwalić się swojemu przyjacielowi, a wtedy poszło z górki.
- Więc się przeprowadzacie na drugi koniec kraju? - zapytał Argyle.
- Dopiero po wakacjach - powiedziała Maeve, zapychając sobie buzię piankami. - Bo i tak nie będzie dla nas miejsca jak Hop wróci.
Dziewczyna powiedziała z pełną buzią, więc Jonathan i Argyle nic nie zrozumieli. Maeve połknęła szybko jedzenie, nie wracając do tematu przez zioło zajmujące jej umysł.
- A tam nie ma, jakby... Takich gigantycznych gryzoni? - zapytał Argyle.
- Nie pomyślałem o tym - Jonathan zmarszczył brwi. - Ej wyobraźcie sobie takiego giga szczura pakera ze złotym łańcuchem na szyi.
- Się odwalił jak na otwarcie kanałów - Maeve pokiwała głową rozczarowana, po czym zaczęła się śmiać. Argyle i Jonathan spojrzeli na nią rozbawieni.
- Dlaczego ona częściej z nami nie pali? - zapytał Argyle.
- Jest w college'u - Jonathan wzruszył ramionami.
- Zapomniałem.
- O czym?
- Że jest w college'u.
- Kto?
- No Maeve.
- Co? - dziewczyna spojrzała na niego.
- Jesteś w college'u.
- No takim mądrym z liczbami - dziewczyna pokiwała głową dumna z siebie. - Takimi trudnymi cyferkami.
- I fizyką - dorzucił Jonathan, chwaląc się nią.
- Tak tak - potwierdziła Maeve. - Ej ale musimy jechać już po dzieci.
- Jakie dzieci? - zapytali Jonathan i Argyle.
- Nasze rodzeństwo do Rinko-Manii.
Argyle pokiwał głową, wychodząc z tyłu swojego vana. Maeve i Jonathan zostali na miejscach. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, zanim pocałowała go w czoło.
Kiedy dotarli na miejsce, karetka była zaparkowała przy wejściu, zaciekawieni, wszyscy weszli do środka. Jakaś dziewczyna siedziała przy stoliku z krwią lecącą jej z nosa, a El, Mike i Will stali na boku. El wyglądała jakby chwilę temu przestała płakać, a chłopaki stali obok zmartwieni.
- Ej, ej - zawołała ich Maeve. - Co się stało? - zapytała kiedy cała trójka do niej podeszła.
- To był wypadek - El automatycznie zaczęła się bronić.
- Wcale tak nie wyglądało - Mike wymamrotał pod nosem. Maeve, Jonathan i Argyle spojrzeli po sobie bez bazy.
- Jedziemy już - zadecydował Jonathan.
Dzieciaki bez słowa poszły w stronę vana. Żadne z nich nie rozmawiało. El była zła na siebie za stracenie kontroli i uderzenie Angeli, Mike był zszokowany tym co zaszło, tak samo jak Will, który był jednocześnie zły na swojego brata za upalenie Maeve, która była jedynym głosem rozsądku. Zwłaszcza w sprawie El.
- Weź się nawet nie przejmuj - Argyle odwrócił się w stronę El. - Tej księżniczce nic nie będzie. To tylko plastikowe kółko.
- Gumowe - poprawiła go Maeve. - Jak te pianki.
- Jak niby mogliby wtedy jeździć? - Jonathan zapytał zdezorientowany.
- No to może trochę twardsze - Maeve wzruszyła ramionami.
- Ej, przynajmniej to nie była łyżwa, bo wtedy dopiero byłoby nieciekawie - powiedział Argyle.
- Mega nieciekawie - poparł go Jonathan.
- A tak to tylko tycie przewinienie.
- Tyci - Maeve parsknęła śmiechem.
- Tyci.
- Tyci.
Wszyscy weszli do domu, gdzie Joyce siedziała przy stole, a Murray stał przy kuchence, robiąc kolację.
- Cześć dzieciaki - Murray odwrócił się do nich w fartuszku. Maeve uśmiechnęła się szeroko.
- Hej Murray - Jonathan machnął do niego z uśmiechem.
- Kolacja gotowa - powiedział Murray.
Wszyscy usedli do stołu, a Maeve, Jonathan i Argyle od razu rzucili się na Risotto. Murray uśmiechnął się, widząc co z nimi było.
- Więc dzieci... - Joyce zaczęła powoli. - Jest coś o czym muszę wam powiedzieć.
El, Will i Mike spojrzeli na nią zmęczeni, a Jonathan, Maeve i Argyle zajadali się potrawą, cicho dyskutując o tym, jak przyprawy świetnie ze sobą współgrały jako całość.
- ...Jonathan, Maeve, to znaczy, że będziecie rządzić pod moją nieobecność - dokończyła kobieta, a Maeve i Jonathan spojrzeli na nią zdezorientowani.
- Dlaczego? - zapytała Maeve.
- Co się dzieje? - Jonathan zapytał z pełną buzią.
- Twoja mama jedzie na Alaskę - wyszeptał Argyle.
- Jedziesz na Alaskę? - Maeve i Jonathan zapytali zdziwieni, co rozbawiło Maeve.
- Co jest z wami dzisiaj? - zapytała Joyce.
- Ja chyba wiem - Murray powiedział z przebiegłym uśmiechem. Maeve uśmiechnęła się do niego.
- No a dzisiaj taka jedna dziewczyna dostała w łeb wrotką - powiedział Argyle, uciekając od tematu.
- Co? - Joyce zapytała rozbita.
- No ale nie tak mocno - Jonathan pokiwał głową. - Delikatnie.
- No ale nie tak mega delikatnie, bo leciała jej krew - Maeve wzruszyła ramionami.
- No to był jeden z tych barbarzyńskich ataków wrotkowych. Dzieje się częściej niż myślisz, stary - Argyle wskazał na swoją głowę, patrząc na Murray'a.
El przewróciła oczami, szybko wstając od stołu. Maeve spojrzała na nią, nabierając sobie kolejną porcję Risotto.
CZYTASZ
Pink Roses |Jonathan Byers
FanficRóżowa róża jest symbolem wdzięczności, szlachetności, podziwu i uznania. Kwiat słodkich myśli. Niektórzy zwracają uwagę na odcień różu: jaśniejsze podkreślają delikatność i urok obdarowywanej kobiety, natomiast ciemniejszy róż wyraża serdeczne podz...