Następnego dnia Maeve miała poczekać w pokoju, kiedy Jonathan wyszedł. Dziewczyna schowała swoją torbę pod łóżko i wyskoczyła przez okno. Okrążyła dom, zanim zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Poprawiła swój golf, czekając cierpliwie.
Jonathan nacisnął klamkę zdezorientowany. Maeve stała przed drzwiami z uśmiechem. Chłopak spojrzał spanikowany w stronę kuchni.
- Kto to? - zapytała jego mama.
- Poczekaj! - zawołał Jonathan, wychodząc do Maeve, zanim zamknął za nimi drzwi. - Co ty robisz? - zapytał szeptem. - Miałaś poczekać.
- Pomyślałam, że to będzie lepsze niż ukrywanie się w szafie. Twoja mama będzie wiedziała, że istnieje, ale nie będzie wiedziała, że nocuje, więc nie będzie zdziwiona jak nas zobaczy na mieście. - szepnęła Maeve. - To jest dobry pomysł.
Zanim Jonathan mógł odpowiedzieć, jego mama otworzyła drzwi wejściowe. Zobaczyła Jonathan'a pochylonego w stronę Meave.
- Przepraszam - powiedziała szybko, chcąc zamknąć drzwi, a na jej twarzy było widać, że niedawno płakała.
- Mamo to nie tak - powiedział Jonathan. - Maeve tylko zaoferowała pomóc mi z plakatami.
- Naprawdę? - zapytała pani Byers, przykładając rękę do piersi. - Dziękuję - powiedziała rozczulona.
- To naprawdę nic takiego - Maeve potrząsnęła głową, nie przyzwyczajona do płaczącej osoby.
- Może wejdziesz jeszcze na jajecznicę?
- Jajecznicę? - Maeve zmarczczyła brwi nie wiedząc co to jest. W labolatorium dostawała tylko kanapki i wodę. - Nie dziękuję. Nie mogę jeść jajecznicy.
- Skaza białkowa? - pani Byers odsunęła się w drzwiach, wpuszczając nastolatków do środka.
- Tak - Maeve pokiwała głową, nie do końca wiedząc co potwierdziła.
Maeve usiadła przy stole naprzeciwko pani Byers, a Jonathan pomiędzy nimi, jedząc swoją porcję. Joyce liczyła pieniądze, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi. Joyce szybko wstała z miejsca otwierając drzwi. Mężczyna wszedł do środka zdejmując kapelusz. Szeryf. Jonathan i Maeve spojrzeli na siebie nerwowo, również wstając ze swoich siedzeń.
- Cholera Hopper, czekamy sześć godzin. Sześć! - zdenerwowała się Joyce.
- Przyjechałem tak szybko jak to możliwe - wymamrotał Hopper. - Musicie mi zaufać. Szukaliśmy całą noc aż do Cartersville.
- I co? - zapytała Joyce z nadzieją w głosie.
- Nic - Hopper pokiwał głową. Joyce schowała twarz w dłonie z płaczem. - Flo mówiła, że ktoś dzwonił.
- Ta - westchnęła, pokazując Hopperowi drogę do telefonu.
- Burza go przysmaliła - wetchnął policjan. Maeve założyła ręce na piersi, bacznie go obserwując. Miała swoje podejrzenia do tego, co mogło stać się z małym Will'em, ale na tem moment wszyscy mogli uznać ją za szurniętą.
- Burza? - zapytała Joyce. - I to nie wydaje ci się dziwne?
- Owszem.
- Można namierzyć kto dzwonił - powiedziała Maeve.
- To tak nie działa - powiedział Hopper. Maeve tylko skinęła głową, wiedząc dokładnie, że w labolatorium właśnie tak robią.
- Jesteś pewna, że to był Will? Flo mówiła, że słyszałaś oddech.
- Tak, ale to był on. To był Will. Był przerażony, a potem coś...
- To pewnie tylko jakiś dzieciak robiący sobie żarty.
- Jak? - zapytał Jonathan.
- Było o was w telewizji. Różni idioci chodzą po świecie. Fałszywe tropy, żarty... - Hopper zaczął tłumaczyć.
- To nie był żart - wtrąciła Joyce, tracąc cierpliwość. - To był Will. Może trochę mi zaufasz!? Myślisz, żę zmyślam?
- Przechodzisz trudny okres.
- I myślisz, że nie poznam oddechu syna!? Ty nie poznałbyś córki!?
Hopper spojrzał na nią zraniony, odchodząc na bok. Maeve sprawdziła jego umysł i spojrzała na Joyce zdezorientowana. Jego córka nie żyła.
- Loonie oddzwonił? - zapytał Hopper, odwracając się spowtrotem w stronę Joyce.
- Nie - westchnęła kobieta.
- Za długo to trwa. Pojadę go sprawdzić. - oznajmił Hopper zanim wyszedł.
Jonthan wybiegł zaraz za nim, Maeve niepewnie objęła Joyce ramionami.
CZYTASZ
Pink Roses |Jonathan Byers
FanfictionRóżowa róża jest symbolem wdzięczności, szlachetności, podziwu i uznania. Kwiat słodkich myśli. Niektórzy zwracają uwagę na odcień różu: jaśniejsze podkreślają delikatność i urok obdarowywanej kobiety, natomiast ciemniejszy róż wyraża serdeczne podz...