10.

1.7K 68 3
                                    

Stałam przy recepcji, gdy Matthew wchodził do biura, nie odezwał się ani słowem. Gdy mnie mijał poczułam tylko woń jego perfum. Tych samych, które towarzyszyły mi przez ostatnie kilka dni.
Nie ukrywam, że jest to ładny zapach, który pobudza moje zmysły.
Czekam, aż winda do której wsiada ruszy, aby uniknąć bliższego kontaktu z nim. Są dwie opcje, albo nie wydałby z siebie żadnego dźwięku, albo ponownie sparaliżowałby mnie swoją bliskością i spojrzeniem.
Nic się nie stanie jak wjadę na górę dwie minuty później niż zwykle.
Dopijam moją prawie już zimną kawę, którą kupiłam w drodze tutaj, a pusty, papierowy kubek wyrzucam.
Ruszam w kierunku windy, wcześniej upewniając się, że ruszyła.
Jestem jak w transie, całą noc nie zmróżyłam oka. Totalnie nie skupiam się na tym co robię, wszystko dzieje się samo. Jedyny docierający do mnie w tej chwili bodziec to moje szpilki uderzające o białe kafle holu.
Na górze budynku staram się niemal niezauważona przejść do swojego stanowiska pracy. Licząc że Matthew jest już dawno w swoim gabinecie.
Jednak jak zwykle moje obliczenia poszły na marne, bo on siedział swoim tyłkiem na moim biurku i wpatrywał się prosto w moje oczy, które błądziły w każdą stronę, aby tylko uniknąć jego spojrzenia.
—Cześć. - Powiedział niewiarygodnie spokojnym i miłym głosem, aż miałam ochotę sprawdzić czy nikogo za mną nie ma, aby mieć pewność, że mówi do mnie. - Nie odpowiesz?
—Dzień dobry, szefie. - Wypowiadając ostatnie słowo chyba lekko zachwiał mi się głos, bo spojrzał na mnie zdziwiony.
—Dla Ciebie Matt. - Powiedział zsuwając się z mojego biurka. - Tutaj masz dokumenty z ostatniego miesiąca, przejrzyj czy wszystko się zgadza i przynieś mi do podpisu. - Podchodzi w moją stronę. - Wyrób się do przerwy lunchowej, pójdziemy coś zjeść. Nie chcę słyszeć twojego sprzeciwu, potraktuj to jako polecenie służbowe.
I wyszedł. Skołował mnie jeszcze bardziej niż byłam pięć minut temu.
Pomijam już fakt, że nie mam ochoty jeść posiłku w jego towarzystwie, bardziej zastanawia mnie jego uprzejmość. Zazwyczaj jego ton i forma wypowiedzi jest sprzeczna z tym co usłyszałam teraz.
Siadam na fotel i wygodnie się w nim układam. Wpatryje się jeszcze kilka chwil w tą stertę papierów w głębi duszy licząc, że nie uporam się z nimi do przerwy.
W każdym pliku tych dokumentów coś się nie zgadzało, a jak się coś nie zgadza to muszę biec z tym do Matthew. To trochę wygląda tak jakby to zaplanował. Trenował moją kondycję bo w trakcie trzech godzin byłam w jego gabinecie jakieś piętnaście razy. Za każdym razem ten sam schemat:"mam tutaj błąd", "usiądź, sprawdzę"- następnie sprawdza kilka minut, nanosi poprawke, wysyła mi, każe wydrukować i wrócić po podpis.
A ja latam jak poparzona w te i we wte. Jakbym wiedziała że będę dzisiaj robić maraton ubrałabym inne buty.
O dziwo udaje mi się zdążyć przed przerwą na lunch, która trwa już od trzech minut, więc postanawiam powoli wyjść niezauważona z biurowca, chociaż ostatnim razem słabo mi wyszło skradanie.
Czym by było moje życie, gdyby Matthew nie czekał przed windą torując drogę innym pracownikom.
—Nie zapomniałem, a ty nie uciekniesz od tego. - Mówi. Znów tym swoim stanowczym, jednocześnie seksownym głosem.
—Informuję, że skończyłam moje zadanie, po przerwie przyniosę dokumenty do twojego gabinetu.
—Nie rozmawiajmy o tym teraz. Co masz ochotę zjeść?-Nachyla się do mnie. O nie.
—Szczerze to napiłabym się kawy, całą noc nie spałam. - Mówię, nie chce mi się już walczyć z jego twardym ego.
—Coś się stało?
—Nie, po prostu miałam za dużo myśli w głowie i nie mogłam zasnąć.
—Rozumiem, a czy chociaż jedna była o mnie? - Skąd ta bezpośredniość w nim?
—Jeśli poprzez myśli o tobie rozumiesz myśli o pracy i moich obowiązkach, to owszem było ich i to nawet kilka, ale mam też inny problem. Prywatny, więc pozwól że o nim nie wspomnę.
—Jasne. - Mówi, a w jego głosie słyszę lekki smutek. Co się dziś dzieje z tym człowiekiem? Jego emocje zmieniają się z minuty na minutę jakby był na jakimś życiowym rollercosterze.
Za każdym zdaniem, które wypowiada Matt, mam wrażenie, że kryje się jakieś drugie dno. Tak jakby mówił mi tylko część rzeczy, bojąc się jak zareaguje na resztę.
Jest i chyba zawsze będzie dla mnie swego rodzaju "zakazaną księgą" o której istnieniu wiem, ale jest na tyle zakazana, że nie wolno mi jej otworzyć.
Ale czy ja bym chciała ją otwierać? Nawet jakbym mogła?
Bałabym się, że mnie pochłonie niczym czarna dziura.
—Gdzie masz pierścionek? - Wyrwał mnie z moich rozmyśleń, gdy wkładałam do buzi widelec z jajecznicą.
—Ściągnęłam go wieczorem do mycia naczyń i zapomniałam założyć. - Odpowiadam. Nie będę mu się tłumaczyć.
—I od mycia naczyń nie mogłaś w nocy spać? Wnioskując po twoich szklanych oczach pewnie płakałaś nad brudną patelnią, którą przyszło ci umyć. - Skubany, dobry jest.
—Matt, nie chce o tym rozmawiać, płakałam bo pokłóciłam się z facetem. Ściągnęłam pierścionek bo na razie nie chce go nosić. A jeśli chcesz mieć dziś dobry uczynek to proszę, ale nie próbuj wyciągnąć ze mnie czegos jeszcze. - Spoglądam na niego.
Na jego twarzy widzę dziwne emocje. Współczucie pomieszane z radością.
—Cóż, przykro mi.
—Nie musi, życie to sinusoida, po tragedii zawsze wychodzi słońce.

Patrzy na mnie zastanawiając się nad czymś. Bierze łyk swojego espresso i popija wodą.
—Myślę, że w twoim życiu szybko wyjdzie słońce. Najedzona? - Pyta spoglądając na zegarek.
—Tak, dziękuję za wspólny posiłek. - Odpowiadam wdzięczna. Nie miałabym dzisiaj głowy żeby samodzielnie zamawiać jedzenie, jeść, płacić i wrócić do biura.
—W takim razie chodźmy.
Wychodzimy z lokalu. Kierujemy się w stronę firmy, ale zamiast do lobby idziemy na podziemny parking.
—Co robisz? - Pytam, co kombinuje.
—Swoje zadanie na dzisiaj wykonałaś, odwiozę cię do domu, odpocznij sobie.
—Matt, ale nie trzeba, na prawdę. Dam radę.
—Nie będę się z Tobą sprzeczał. Zapraszam do samochodu, rozsiądź się wygodnie i odpręż. - Mówi, otwierając drzwi od strony pasażera.
Wskazuje ręką zapraszając mnie do środka. Już się nie sprzeciwiam. Siadam grzecznie na czarnym skórzanym fotelu, a Matt zamyka drzwi. Okrąża auto i wsiada za kierownicę.
Ruszamy.
Przed wyjazdem z parkingu Matt nagle zatrzymuje auto.
Sięga za moje ramię, aby po chwili wyciągnąć pas bezpieczeństwa, naruszając przy tym jakiekolwiek zasady przestrzeni osobistej.
—Zapomniałaś pasów, jazda bez nich jest niebezpieczna i karalna, ale nigdy nie zapinaj ich sama, chce zawsze robić to za ciebie. - Mówi, nie zwiększając dzielącej nas odległości. Wciąż trzymając rękę na klamrze moich pasów.
Zamieram tak bardzo, że nie jestem w stanie powiedzieć mu, że znów zachowuje się jak pieprzony dupek.
Mój organizm wariuje, przechodzi mnie dreszcz podniecenia na tą całą sytuację. Oddech Matta muska skórę na moim policzku.
Nie potrafię wykonać nawet najmniejszego ruchu, bo boję się, że wtedy znajdę się jeszcze bliżej niego.
W tym momencie zabiera swoje ręce i wraca w pełni na swoje siedzenie, ponownie odpalając samochód.
—Jedź prosto, a później... - Przerywa mi.
—Wiem jak jechać, od razu zapamiętałem tą drogę. - Odpowiada, gdy wyjeżdżamy z parkingu.

Love isn't always pretty ("Nie taka ładna miłość")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz