o2. eddie, billy i reszta

743 77 342
                                    

Może to zabrzmi dziwnie, ale Steve przez prawie całą noc wypisywał z Edriciem. Pochwalił jego gust muzyczny, mówiąc, że nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego i, że ten naprawdę zna się na rzeczy. Edric wtedy zaczął mu wysyłać kolejne utwory, oraz jakieś inne zespoły metalowe lub rockowe, czy alternatywne.

Może dlatego właśnie rankiem Steve Harrington wyglądał jak duch, gdy siedział przy stole z rodzicami. Gapił się w miskę płatków śniadaniowych i miał wory pod oczami. Jego matka, Lori Harrington, patrzyła się pobłażliwie na syna, a ojciec, Rick, kręcił głową na ten widok.

- Do której nie spałeś? - zapytał wreszcie, widząc jak szatyn grzebie łyżką w miodowych kółeczkach.

- Nie wiem - wymamrotał. Rodzice wymienili krzywe spojrzenia. Steve ziewnął i napił się soku pomarańczowego, po czym skrzywił się, gdy uznał, że te combo smaku nie jest zbyt dobre.

- Za często to się zdarza.

- Stevvie - westchnęła Lori. - Jeśli nie przestaniesz i nie zaczniesz chodzić spać o normalnej porze, to zabierzemy ci z ojcem telefon i laptop - zagroziła, jednak w jej głosie było słychać głównie troskę. Steve spojrzał ponuro raz na matkę, raz na ojca.

- Dla chłopca w twoim wieku sen to ważny element - dodał ojciec. - Masz osiemnaście lat, a śpisz może z trzy godzinny dziennie.

- Czuje się dobrze - wymamrotał.

- Chodzi o te córkę Wheelerów?

- Nie, ja i Nancy już nie jesteśmy razem - burknął, wpatrując się w rozmokłe płatki, które obecnie zdawały się dla niego być niezwykle interesującym widokiem.

- Oh, tak mi przykro, słoneczko - westchnęła Lori i dotknęła dłoni syna. Steve uśmiechnął się pochmurnie do matki, jakby dziękując jej za wsparcie. - Nigdy jej nie lubiłam - dodała od razu, jakby starają się na siłę podnieść go na duchu.

- Lori - wycedził Rick, słysząc jak żona już zaczyna.

- No co? Ta dziewucha zawsze zdawała się strasznie rządzić.

- Może zostawmy to już?

- Oczywiście - upiła kawę i wstała od stołu, sprzątając po sobie. Rick wrócił do czytania gazety. - Zbieram się już - Lori ucałowała policzek syna, po czym również dała buziaka dla męża, żegnając się z nimi. Gdy kobieta wyszła z domu, zapadła głucha cisza, w trakcie której Rick patrzył się na swojego syna.

- No to ten... - zaczął mężczyzna, wyczekująco. Steve spojrzał na niego. - Podwieźć cię do szkoły, młody? - zapytał, a szatyn pokiwał głową i wrócił do jedzenia płatek, które obecnie bardziej przypominały gluta.

Po zakończeniu śniadania, wyszli razem z domu i wsiedli do samochodu. Rick zawiózł syna do szkoły, a sam udał się do pracy.

Steve wylazł z samochodu ojca i zaczął iść, zarzucając plecak na ramię. Mijał ludzi, witając się z niektórymi, których lubił. Wszedł do budynku, rozglądając się i mając nadzieję, że napotka gdzieś Robin. Zamiast tego dostrzegł chyba najbardziej irytującego człowieka we wszechświecie. Edward Pieprzony Munson. Ten chłopak działał mu na nerwy jak mało kto, ciągle się darł, rzucał jakieś durne żarty i obnosił się z tym, że jest inny. Kogo to obchodzi, że ten świr słucha metalu i ma długie włosy? W tych czasach ludzie mają w dupie takie rzeczy.

- Harrington! - zawołał Eddie. Steve wywrócił oczami, chcąc go wyminąć. - Jak zawsze promienieje nasza gwiazdeczka koszykówki!

- Ej, Munson - odwrócił się do niego. - Weź idź zobacz, czy cię przypadkiem w psychiatryku nie ma - rzucił, idąc dalej. Koledzy Edwarda zaśmiali się na to.

❝Eternal Autumn Haze❞ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz