Rozdział IV

174 8 0
                                    

- To go przeproś! - namawiałam gorączkowo.

- Moja wina, że odebrał to w ten sposób?! - krzyknęła Gosia.

- Jakby nie patrzeć, uciszyłaś go. Coś mi się wydaje, że tego nie lubi. Zresztą chyba nie ma takiej osoby, która cieszyłaby się z tego, że ją ktoś uciszył! - odparłam, kończąc tym niezwykle silnym argumentem naszą małą kłótnię.

- No, może i masz rację, ale nie zmienia to faktu, że Boka jest jakiś dziwny. W książce był mądrzejszy - stwierdziła moja przyjaciółka, robiąc skwaszoną minę.

- W książce możemy dowiedzieć się o zaledwie kilku dniach jego życia. Nie sądzisz, że ma po prostu o wiele gorszy humor? W pewnej części także przez nas...?!

- Dobrze, zrobię to.

Podeszłyśmy pod szkołę, gdzie chłopcy z Placu Broni kończyli już lekcje. Czekałyśmy na nich z godną podziwu cierpliwością. Po dłuższej chwili zaczęli wychodzić. Na początku pojawił się Nemeczek, a za nim wszyscy pozostali.

Oczywiście, gdy Czele nas zauważył i wskazał Boce, inni chłopcy stanęli jak wryci. Widocznie któryś z nich opowiedział o nas swojemu koledze i tak to się zaczęło...

Podbiegłyśmy do nich, aby załatwić szybko to, co miałyśmy do załatwienia.

- Witajcie. Wybaczcie, że przeszkadzamy, ale to coś naprawdę ważnego - odezwałam się lekko zachrypniętym głosem, ledwo znosząc te kilkanaście spojrzeń skierowanych w moją stronę. - Zauważyłyśmy, że prawdopodobnie jeden z was okrutnie się do nas zniechęcił. Ależ to zupełnie niepotrzebnie...! To wszystko chyba przez pewną rzecz, którą powiedziała moja przyjaciółka... - dokończyłam, tym samym zwinnie oddając głos Gosi.

- Tak... nie powinnam cię uciszać, Boka. Po prostu lekko wyprowadziłeś mnie z równowagi - powiedziała prosto i na temat.

- W porządku, rozumiem. Wszystko jednak byłoby w miarę normalnie, gdybyście już na początku wyjaśniły całą tę tajemnicę waszego pojawienia się tutaj - odparł chłopiec, wciąż rzucając nam nieco podejrzliwe spojrzenia, co trochę mnie zmartwiło.

- Kiedy my nawet same dobrze nie wiemy, jak to się stało! Spacerowałyśmy sobie ulicą i nagle ktoś rzucił w nas bombą piaskową i... - przerwałam, ponieważ spostrzegłam te ich dziwne spojrzenia, wyraźnie pytające, czy aby przypadkiem nie zwariowałam. - Zresztą - szybko zmieniłam temat - przecież chyba widzicie, że nie wyglądamy jak byśmy były z 1889 roku.

Zapanowała pełna niepewności cisza.

- Wiecie co? - odezwał się nagle Janosz. - Może pójdziemy na Plac? Tam wszystko ustalimy. I poznacie nowe osoby. Chyba że już je znacie...

- My mamy iść na Plac?! - zawołałam, tracąc tym samym resztkę zachowanej przeze mnie godności. - Słyszysz, Gosia? Idziemy na Plac!

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz