Rozdział XI

137 6 0
                                    

- Jeśli Nemeczek wczoraj podsłuchiwał Gereba, oznacza to, że dzisiaj pójdzie do Ogrodu Botanicznego.

- Nie zaczynaj znowu - upomniała mnie przyjaciółka. - To ma być tylko jego samotna wyprawa. Sama mówiłaś, że nie powinnyśmy niczego zmieniać.

- A czy ja powiedziałam, że cokolwiek w ten sposób zmienimy? - spytałam, uśmiechając się zachęcająco. Pragnęłam tam pójść, zobaczyć całą akcję na żywo...

- No, wiesz, z nami wszystko jest możliwe.

- Może masz rację, ale raczej nie odbierzemy w owy sposób jego honoru - stwierdziłam. - Pewnie jest już w drodze, chodźmy.

- Jesteś pewna...? - odparła na to Gosia, pełna różnorakich wątpliwości.

- Całkowicie pewna - odpowiedziałam jej na to, zaciskając usta. - A teraz się pośpieszmy.

Tak też bez niczyjej wiedzy udałyśmy się w drogę do Ogrodu Botanicznego. Gdy tam dotarłyśmy, posłuchałyśmy chwilę tego, co mówił Gereb. Zastanawiałyśmy się wtedy, jak to możliwe, że Erno nie spadł jeszcze z drzewa. Wypowiedzi Deża były wprost okrutne. 

Po skończonym wykładzie zdrajcy, Nemeczek zeskoczył na ziemię. Jednak, zaraz po tym skoku - ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu - wydarzyło się coś nieprawdopodobnego...

- Zostaw go! 

Usłyszałyśmy krzyk jakiegoś chłopca. Nie znałam go. Przynajmniej tak mi się na początku wydawało. Lecz po chwili...

- Kuba?! - wykrzyknęłam, zupełnie zapominając o tym, że przecież miałam być cicho.

Wszyscy utkwili wzrok w krzakach, w których się skryłyśmy. Gosia złapała się za głowę. 

- Brawo - powiedziała ironicznie.

- Ktokolwiek tam jest, wyjdź! - zawołał głośno Acz.

W jednej chwili rozpętał się niemały chaos. Wszyscy zaczęli szeptać i przepychać się jeden przez drugiego, aby mieć lepszy widok na tych, którzy już za moment mieli się ukazać. 

- Boka nas zabije - szepnęła, kręcąc głową, moja przyjaciółka.

Kiedy już zrezygnowane pojawiłyśmy się przed grupką Czerwonych, wszyscy się uciszyli. Sądząc po tej reakcji - wywołałyśmy niemałe poruszenie. Postanowiłam skorzystać z okazji, iż wszyscy milczą. Gdy ujrzałam Gereba, zapragnęłam oczernić go na oczach wszystkich zebranych. Nie zasługiwał na uznanie, ani trochę. W tamtej chwili jeszcze nie znałam całej jego historii. Gdybym tylko wtedy wiedziała...

- Ty oszuście, podły, perfidny kłamco! Kiedy po raz pierwszy ciebie ujrzałam, to już zaczęłam coś podejrzewać, a teraz widzę cię tutaj! Właśnie tutaj, pośród twoich wrogów. Jak mogłeś być tak niemądry? Jakim prawem zostawiłeś swoich prawdziwych, lojalnych przyjaciół?  Tłumacz mi się, natychmiast, tu i teraz! - wykrzyknęłam wszystko, łamiącym się głosem, na jednym wdechu.

Poskutkowało. Na policzki chłopaka wkradł się purpurowy rumieniec. Dobrze chociaż, że odczuwał wstyd. 

Już chciałam ruszyć w jego stronę, gdy nagle ktoś mnie zatrzymał. Był to... nie kto inny, jak Erno. 

- Nie. Boka byłby zły - odezwał się swym delikatnym, cichutkim głosikiem. W tamtej chwili jednak zapodział się gdzieś jego niemal dziecięcy wygląd. Oczy pałały mu czystą zawziętością, był niezwykle zdeterminowany. Odeszłam więc na bok, pozwalając mu zadziałać.

- Niebywałe! - odezwał się przewodniczący Czerwonych Koszul. - Kim jesteś, chłopcze?

- Jestem jednym z tych tchórzliwych chłopców z Placu Broni, jak to ujął Gereb. Mam na imię Erno Nemeczek. 

- Jesteś odważny - zamyślił się Acz. - Wiesz co? - odezwał się po chwili. - Mamy tu jeszcze miejsce. Może chciałbyś do nas dołączyć? - zaproponował. - I twój kolega również - dodał, mając na myśli mojego brata.

Erno spojrzał na Kubę, a zaraz potem na nas. My i tak już wiedzieliśmy, co na to odpowie.

- Nigdy - odparł poważnie i stanowczo Nemeczek.

- No, cóż... jak sobie życzycie.

Feri Acz wydał rozkazy. Odebrano chłopcu chorągiew, po czym wrzucono go do wody. Ku mojemu rozgoryczeniu, Ernest wpadł do wody już trzeci raz. Serce zalała mi rozpacz. Obserwowałam to wszystko, wiedząc dobrze, że nic nie mogę na to poradzić. Oczy zaszkliły mi się, zacisnęłam pięści. Poczułam okropny ucisk w gardle. Nie mogłam uratować Nemeczka, jednak mogłam go przecież ,,pomścić".

Podbiegłam do Pastorów i z całą moją siłą, spotęgowaną złością oraz smutkiem, popchnęłam ich tak, że wpadli do wody. Kiedy się odwróciłam, od razu zauważyłam, że wszyscy się nas po prostu boją. Zabrałyśmy więc Nemeczka i pośpiesznie opuściłyśmy ich wyspę. W drodze powrotnej zastanawiałam się jeszcze, jakim cudem pokonałam Pastorów. Cóż, ma się tę siłę, prawda?

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz