Rozdział IX

137 7 9
                                    

Wyruszyliśmy do Ogrodu Botanicznego. Szliśmy cicho w świetle latarni. W tamtej chwili dało się wyczuć ten niewyobrażalnie melancholijny wręcz klimat. W nas jednak nie było ani trochę smutku, czy też nostalgii. Oczy pałały nam czystym szczęściem. Ja, mówiąc szczerze, nigdy nie miałam w sobie tak ogromnej radości, jak w tamtej chwili.

Kiedy doszliśmy do muru, Czonakosz wszedł na drzewo - zgodnie z fabułą. Rozejrzał się, a następnie nas podsadził, także - zgodnie z fabułą. Wszystko działo się zgodnie z fabułą.
A zważając na to, iż znałyśmy dokładnie cały bieg akcji, zwyczajnie nie czułyśmy potrzeby przeszkadzania im w czymkolwiek.

W końcu nasi cudowni koledzy spostrzegli, że w ogóle się nie odzywamy.

- Co się stało? - zapytał nagle Czonakosz, przyglądając nam się uważnie.

- Nic się nie stało - odparłam, po czym uśmiechnęłam się lekko.

Ku mojemu ogromnemu przerażeniu, Boka - o Losie! - odebrał ten uśmiech jako kpinę.

- A może myślicie, że to zabawa? - odezwał się, kierując wzrok dokładnie w moją stronę. - Że robimy to bez powodu? - nieco się do nas przybliżył. - Feri Acz zabrał nam chorągiew, jeszcze ta kradzież w Ogrodeum, a wy...

- A my rozumiemy - przerwała mu Gosia. W jej wypowiedzi wyraźnie można było usłyszeć tę stanowczość. - Nawet bardziej i więcej niż ty.

Była to w połowie prawda. Nie byłyśmy pewne, czy wszystko rozumiemy bardziej. Wiedziałyśmy jednak, że Nemeczek wpadnie dzisiaj dwukrotnie do wody oraz że nic nie możemy z tym zrobić. Stąd właśnie wziął się ten nasz stres i zdenerwowanie. Nerwowy, lekki uśmiech. Nerwowe, zaciekłe milczenie. Przerażenie, wywołane nagłą, niesłuszną reakcją Boki.

Jednak, biorąc pod uwagę wszystkie fakty - wyglądało na to, że Janosz także się stresował. Zresztą, przecież to oczywiste, prawda? Kto by w takiej chwili się nie denerwował?

Boka i Nemeczek ruszyli podsłuchiwać Czerwone Koszule, a my zostałyśmy z Czonakoszem. Bo czy nie lepiej doświadczyć czegoś nowego, niż ponownie przeżywać to samo? No, właśnie, o wiele lepiej! Przecież wiedziałyśmy, co się tam stanie. Znałyśmy całą akcję książki na pamięć.

Jednak nie przemyślałyśmy jednej, bardzo ważnej rzeczy - co my będziemy tutaj robić?

Rozejrzałam się wokół, przy okazji posyłając dyskretnie mojej towarzyszce nieco zagubione spojrzenie. W końcu rozpoczęłam moją wędrówkę po brzegu stawu. Do przodu i z powrotem. Po chwili dołączyli do mnie Gosia oraz Czonakosz i... już we trójkę chodziliśmy sobie brzegiem stawu, zupełnie bezcelowo.

- Hmmm, a może opowiesz nam coś o sobie, hm? - przerwałam to długie milczenie.

- Nie ma sprawy. Mam trzy siostry i jednego brata - odparł Czonakosz, uśmiechając się momentalnie na wspomnienie owej radosnej gromadki.

- Naprawdę? - zapytała zaskoczona Gosia.

- No jasne, że tak - zaśmiał się chłopiec. - A jak z nimi wytrzymuję? Kwestia przyzwyczajenia - puścił nam oczko, po czym wyjął z kieszeni kilka szklanych kulek.

Pragnęłam choć trochę dłużej popatrzeć na te cudeńka, może nawet wziąć je do ręki. Niestety, moje marzenia w jednej chwili odeszły. Akurat w tym momencie nadbiegli Erno i Janosz.

- Szybko, do łodzi! - zawołał przewodniczący.

Tak też zrobiliśmy.
Wszyscy wsiedliśmy do łódki. Niestety, Nemeczek nie trafił. Wpadł do wody.

Zabolało. Oczywiście mnie i Gosię najbardziej, gdyż, jak zauważyłyśmy, Bokę i Czonakosza to raczej śmieszyło.

Zgodnie z fabułą postanowiliśmy ukryć się w oranżerii. Erno chciał pomóc, więc zapalił zapałkę. Oczywiście, było to przez niego lekko nieprzemyślane, bo przecież przez okna oranżerii wszystko widać... nawet taki delikatny promyk światła. Jednak, czy to naprawdę była jego wina? W tego rodzaju sytuacjach nikt nie myśli tak, jak trzeba.

Boka podbiegł do chłopca, po czym natychmiast zgasił zapałkę.

- Głupia małpo! Teraz na pewno nas znajdą!

To był ten moment, gdy chyba pierwszy raz w życiu odczułam wyraźną niechęć do Janosza.

- A nie można delikatniej? - zapytałam lekko drżącym ze zdenerwowania głosem.

Napięcie z każdą chwilą narastało. Na szczęście, do akcji wkroczyła moja przyjaciółka. Gdyby nie ona, to... kto wie, ja by to się mogło skończyć.

- To proste. Teraz niech Czonakosz schowa się między półkami. Ty, Janosz, za drzwiami. Nemeczek i tak jest już mokry, więc schowa się w basenie. A my...

- Też do basenu..! - zawołałam, wskakując szybko do wody.

Nie było już czasu na wszelkie pytania. Szybko się schowaliśmy.

Na szczęście nas nie znaleźli. Wybiegliśmy z oranżerii i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Niestety, kiedy już zamierzaliśmy przechodzić przez mur, usłyszeliśmy ich. Skryliśmy się na drzewie. Ponieważ byłyśmy mokre i my, i Nemeczek, zaczęło z nas kapać. Przewodniczący Czerwonych Koszul pomyślał, że pada i w jednej chwili rozkazał odwrót. Parsknęłam śmiechem. Istotnie, Acz nie był zbyt sprytny. No, przynajmniej w tamtej chwili.

Zeszliśmy z drzewa i przeszliśmy przez mur. Janosz kupił Ernestowi bilet, aby mógł bezpiecznie wrócić do domu i każdy udał się w swoją stronę. Jedynie my zostałyśmy same na ulicy. Przeraźliwie z nas kapało i prawdopodobnie wyglądałyśmy wtedy naprawdę żałośnie.

- Co za życie... - westchnęłam.

- Co masz na myśli?

- Nam to nikt nie kupi biletu, abyśmy mogły wrócić bezpiecznie do domu - odparłam.

Zaśmiałyśmy się, po czym ruszyłyśmy w kierunku naszego ,,domu".

Oj, Boka wiedział, co robi.

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz