Rozdział VII

145 7 2
                                    

- Mario, przyjdź tu na chwilę, proszę - zawołał Artur.

Na korytarzu dało się słyszeć ciche, lekkie kroki.

- Tak?

Była to właśnie mama Boki.

- Janosz jest u siebie. Czy mogłabyś iść do niego i zapytać go o Ogród Botaniczny oraz o to, kto z nim tam idzie? - mężczyzna posłał jej niemalże błagalne spojrzenie. - Niech to on tobie to dokładnie wytłumaczy.

Kobieta skinęła głową i ruszyła w stronę pokoju syna. Towarzyszył jej lekki niepokój. Przez całą drogę zastanawiała się, o co może chodzić. Zapukała do drzwi, a gdy usłyszała wyraźne ,,proszę", weszła do środka.

Boka odrabiał łacinę.

- Coś się stało? - spytał Janosz, gdy tylko ujrzał lekko pobladłą twarz matki.

- Nie, nic takiego... - kobieta niepewnie pokręciła głową. - Dowiedziałam się, że idziesz do Ogrodu Botanicznego - wtrąciła po chwili milczenia.

- Tak, to prawda - odparł chłopiec, odkładając w jednym momencie pióro. Zaczął teraz jeszcze uważniej obserwować swą matkę.

- A z kim tam idziesz, kochanie? - dopytywała dalej kobieta.

,,Ach, tak. Więc o to chodzi..." - pomyślał Janosz, po czym zaczął stukać palcami w blat biurka. Denerwował się, bardzo. Tego nie dało się ukryć.

- Idę z Czonakoszem, Nemeczkiem, Paulą i Gosią - odpowiedział posłusznie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

- Rozumiem... - skinęła głową. - A kim są...

- Są to te dziewczęta, z którymi chciałaś, abym się zapoznał, mamo - odezwał się Boka, wiercąc się nerwowo na krześle. Dało się wyczuć to napięcie.

- Jak to? Nie mogą z wami iść! - z Marii w jednym momencie wyparowało całe opanowanie i spokój ducha. - A czy w ogóle ich rodzice wyrazili zgodę?

- Ja... nie wiem - przyznał się, lekko zmieszany.

Maria pokręciła głową z widoczną dezaprobatą.

- To jest bardzo nieodpowiednie, aby szły z wami na wyprawę młode dziewczęta! - zawołała, po czym usiadła na łóżku syna.

Wtem przypomniała sobie pewną rzecz. Przecież ona jeszcze niedawno też była w wieku Janosza oraz tych tajemniczych dam. Również robiła wiele szalonych, niestosownych wręcz na jej wiek rzeczy. W tym oczywiście miała na myśli wyprawy. Dalekie wyprawy, po lasach, rzekach i tym podobne... Nie pozwolić na taką ,,przygodę" byłoby niesamowitym okrucieństwem. Spojrzała raz jeszcze na syna, po czym odezwała się, już nieco ciszej:

- Ale... jeśli ich rodzice się zgodzą, to i ja na to pozwolę.

Janosz posłał jej ciepły uśmiech.

- Dobrze, mamo! Przekażę im to, co mi powiedziałaś.

***

Siedziałyśmy na Placu i obserwowałyśmy, jak chłopcy grali w palanta. Nagle Boka przywołał nas do siebie.

- Słuchajcie - zaczął. - Moja mama, słysząc, że planujecie iść z nami do Ogrodu Botanicznego stwierdziła, że na to pozwoli, jeśli wasi rodzice się zgodzą - powtórzył wszystko dokładnie.

Zamarłyśmy.

Szczerze - nie chciałam się kłócić. Naprawdę, nawet nie miałam na to ochoty. Zresztą, okrucieństwem byłoby zranić go jakimś przykrym słowem. Za to Gosia...

- Jak to... nasi rodzice?! - wykrzyknęła. - Przecież my nawet nie wiemy, gdzie oni są! Dlaczego powiedziałeś o tym rodzicom?

- Zawsze mówię im wszystko - odparł, wyraźnie zmieszany. W jego oczach widoczne było nawet delikatne rozczarowanie.

- No, tak, bo ty zawsze byłeś taki...

Postanowiłam jej przerwać. Nie miałam serca tego dalej słuchać.

- Taki normalny. I odpowiedzialny, przede wszystkim - wtrąciłam zwinnie. - Nie to, co my! Nasi rodzice pewnie teraz martwią się o nas. Nie wiedzą, gdzie jesteśmy i co się z nami dzieje...

Janosz spojrzał na mnie, po czym posłał mi lekki uśmiech.

- Spokojnie, w porządku.

Po chwili powtórzył:

- W porządku. Udało mi się wymyślić, moim zdaniem, dość trafny plan.

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz