Rozdział VI

150 7 6
                                    

Następnego dnia także wybrałyśmy się na Plac. Chłopcy z Placu Broni dziwnie szybko nam zaufali. Dziś miały odbyć się od niedawna zapowiadane przez Bokę wybory na przewodniczącego.

Stwierdziłyśmy, że nie będziemy zmieniały za dużo w przeszłości, gdyż takie działanie mogłoby nieść ze sobą pewne konsekwencje.

Pozwoliłyśmy więc Janoszowi wygrać. Podczas gdy wszyscy gratulowali Boce, my uważnie obserwowałyśmy Gereba. Na jego twarzy malował się wyraz głębokiego rozczarowania i smutku, a jego oczy wręcz pałały wściekłością. Wiedziałyśmy dokładnie, do czego to niedługo miało doprowadzić. Spojrzałyśmy na pozostałych. I ponownie na Gereba. W jednej chwili opanowała mnie gorzka rozpacz. Nic nie mogłam w tej sytuacji zrobić... nic!

Po skończonym głosowaniu wyszłyśmy z Placu.

- Co zrobimy? - zapytała Gosia.

- Na razie nic. Nie możemy tak bardzo zmieniać przeszłości - odparłam, zerkając co chwilę w stronę furtki. Głos drżał mi niemiłosiernie. - Ale na pewno wiesz, do czego absolutnie nie możemy doprowadzić - powiedziałam, posyłając przyjaciółce stanowcze spojrzenie.

- Domyślam się, ale... czy właśnie to, do czego za wszelką cenę nie chcemy doprowadzić, nie zmieni przeszłości bardziej, niż jakieś wybory?

Zastanowiłam się chwilę.

- Wydaje mi się, że nie - odparłam po krótkiej chwili milczenia. - Ale, w każdym bądź razie, nic w tym momencie nie zmieniajmy.

Pragnęłyśmy pozwiedzać okolice Placu, pochodzić uliczkami najzwyczajniej w świecie. Nagle jednak wydarzyło się coś, co dosłownie zmroziło nam krew w żyłach. Podszedł do nas nie kto inny, jak... Boka.

- Nie wiem, czy chciałybyście, czy to wypada, ale...

Po tych jego słowach wiedziałam już, o co chodziło! Niepotrzebnie się tak przeraziłyśmy.

- I to jeszcze jak! Z chęcią pójdziemy z waszą trójką do Ogrodu Botanicznego! - zawołałam, niezwykle podekscytowana.

Janosz patrzył na nas w tamtym momencie tak, jak zawsze w tego typu sytuacjach.

- Jeszcze się przyzwyczaisz - powiedziała Gosia. - Ale jednego możesz być całkowicie pewien - nie jesteśmy wiedźmami, ani tym podobne. Po prostu lubimy podróżować i tym razem zawędrowałyśmy trochę za daleko - zażartowała.

Chłopiec, zbyt oszołomiony, aby się odezwać, zrobił gest ręką, abyśmy poszły za nim. Opowiedział o wszystkim reszcie, a oni, ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, zgodzili się i obyło się bez protestów.

Tylko jedna osoba miała odmienne zdanie.

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz