Rozdział XII

134 7 4
                                    

Owego dnia żaden z chłopców nie miał ochoty do gry w palanta. Wszyscy przybrali ponury wyraz twarzy. Boka dziś rano napisał odezwę, w której poinformował o tym, że Czerwone Koszule chcą odebrać Plac. W ten właśnie sposób wprowadził stan wojenny. Po tym wydarzeniu zapanował zupełny popłoch.

Gdy udało się już wszystkich nieco uspokoić, przewodniczący powoli zaczął objaśniać plan bitwy i rozkazał, aby wszyscy, którzy wdali się we wszelkie kłótnie, pogodzili się. Niemal każdy zwrócił wzrok w kierunku Kolnaya i Barabasza.

- Was także to dotyczy - podkreślił stanowczo Janosz.

- Ale... - zaczął Kende. - Czy będę mógł znów kłócić się z Kolnayem po bitwie?

- Natychmiast się pogódźcie! - zawołał Boka, nie ukrywając swego zdenerwowania.

I tak też zrobili, jednak nie na długo.

Po załatwieniu najistotniejszych spraw, Janosz poprosił mnie, Gosię oraz mojego brata do siebie. Serce zabiło mi szybciej. Oczywiste było to, iż po tym, co mu niedawno oznajmiłam, bałam się nawet na niego spojrzeć. A co dopiero rozmawiać! W życiu, to nie wchodziło w grę.

A jednak, już za chwilę miało do tego dojść.

W głowie przewijało mi się kilkadziesiąt myśli na sekundę.

,,Co, jeśli on nas znienawidzi?"

,,Co, jeśli wyśmieje nas lub - co gorsza - okrzyczy?"

,,Co, jeśli już nigdy nie będziemy mogli porozmawiać razem na spokojnie, miło, bez stresu?"

Może i wydają się one teraz banalne. Wtedy jednak mroziły krew w żyłach i przyprawiały o wewnętrzne ataki paniki.

Gdy po tych kilku dniach ujrzałam go po raz pierwszy z bliska, poczułam się dość dziwnie. Ponownie pożałowałam słów wypowiedzianych przeze mnie wtedy przed szkołą. I to właśnie w owej chwili uświadomiłam sobie, że się myliłam. To, co powiedziałam, było kompletnie nieprzemyślane. Przecież Janosz był prawdziwą osobą. Od niedawna funkcjonowałyśmy w ich świecie. W świecie stworzonym przez Ferenca Molnára. Jednak, czy to oznaczało, że nie istniałyśmy naprawdę? No, właśnie - nie. Widziałyśmy, czułyśmy, przeżywałyśmy. Podobnie Boka. Wszyscy tutaj byli prawdziwi. Bez wyjątku.

Pragnęłam odezwać się, wyjaśnić wszystko, przeprosić - to przede wszystkim. Jednak - pomimo wszelkich starań - nie zdołałam wydukać ani jednego słowa. Jedynie oczom udało przekazać się to, czego usta nie były w stanie wypowiedzieć.

Boka ustał naprzeciwko nas, skrzyżował ręce na piersi, po czym z lekkim uśmiechem zapytał:

- Co robiliście w Ogrodzie Botanicznym?

Ton jego głosu był tak niezwykle spokojny, a uśmiech tak bardzo ciepły. Sam chłopak był naprawdę opanowany. Stałam nieruchomo, jakby sparaliżowana, nie będąc w stanie wymówić ani jednego słowa. Ani jednego słówka nawet! Nie wiedziałam już, o co chodzi, ani też co się dzieje. To wszystko było takie... nietypowe. Byłam niemal pewna, że Boka zareaguje negatywnie. Tymczasem on stał przed nami, z łagodnym uśmiechem na twarzy, otoczony niewyobrażalnym wręcz spokojem i harmonią.

Nikt nie odpowiedział.

- A zechcecie mi chociaż powiedzieć, kim jest ten chłopiec? - odezwał się po naszej dłuższej chwili milczenia, przybierając jeszcze bardziej komiczny wyraz twarzy. Można było powiedzieć, że same jego oczy się śmiały.

Poprzez jego postawę nabrałam pewności siebie. Wzięłam dyskretnie głęboki oddech.

- To mój brat, Kuba - odezwałam się cicho. - Ale... to, jak się tutaj znalazł... To nieco dłuższa historia. Może innym razem...

- Oczywiście, w porządku - przerwał mi Janosz, zachęcając do dalszych odpowiedzi jeszcze cieplejszym uśmiechem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak to nazwać. Teraz bez wahania mogłabym powiedzieć, że to: Boka i jego sztuka manipulacji. (hehe, nie no, żartuję. Boka nie manipuluje ;) No.. chyba)

- I co ja mam z wami zrobić? - westchnął, zakrywając twarz dłonią niemalże teatralnym gestem.

Tak mnie rozśmieszyły te jego ,,teatralne gesty", że mało by brakowało, a parsknęłabym śmiechem. Jednak, na szczęście - powstrzymałam się.

Wracając - jedynie cisza odpowiedziała Boce na zadane przez niego wcześniej pytanie.

Janosz polecił, abyśmy poszli za nim. Poprosił wszystkich do siebie i... stało się coś naprawdę nieoczekiwanego. Było to... zdecydowanie nie-po-Janoszowemu.

- Zasalutujcie, oddajcie im cześć! - zawołał przewodniczący.

Że jak?

Wszyscy zrobili to, co kazał. Kompletnie nie miałam pojęcia, co się właśnie wydarzyło. Już wiem, jak czuł się Boka, kiedy go tak zaskakiwałyśmy.

Po tym jakże dziwnym zdarzeniu, odeszliśmy na bok. Wiedzieliśmy już, że po ćwiczeniach wojennych przyjdzie Gereb.

- Boka ma zdecydowanie inny tok myślenia niż my - stwierdziłam, nadal zbyt oszołomiona, aby chociaż spróbować skojarzyć fakty.

- No, mówiłam, że w książce był mądrzejszy - odparła Gosia, wzruszając ramionami.

- A, właśnie, jak ty się tutaj znalazłeś? - zwróciłam się do brata.

- Chciałem tylko sprawdzić, ile mniej więcej ,,Chłopcy z Placu Broni" mają stron, bo we wrześniu będziemy omawiać. Niechcący trochę się zaczytałem i zasnąłem. A kiedy się obudziłem...

- Ty? Zaczytałeś się? - przerwałam rozbawiona. - Dobrze, nieważne. Czy masz może tę lekturę przy sobie? - zapytałam wyraźnie ożywiona.

Kuba wyciągnął z plecaka książkę. Doprawdy, nie mam pojęcia, skąd on wziął ten plecak. Wcześniej go nawet nie miał.

Chwyciłam lekturę, po czym wróciliśmy do chłopców. Właśnie Gereb wychodził przez furtkę.

- Dobrze, przygotujmy się zatem - zaczęłam. - Zaraz przyjdzie tu ojciec Deża. Zawsze zastanawiałam się, co by się stało, gdyby Erno jednak oznajmił, iż Gereb jest zdrajcą...

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz