Rozdział XIV

134 6 0
                                    

Dzisiaj nie przyszłyśmy pod szkołę, aby wyczekiwać w napięciu chłopców, tak, jak to zazwyczaj robiłyśmy. Nie miałyśmy na to czasu! Musiałyśmy opracować plan.

Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe. Plan ten musiał być szalenie dobrze dopracowany oraz przemyślany. Niedopuszczalne było więc popełnienie nawet najmniejszego błędu, gdyż to mocno wiązało się z udaremnieniem naszej misji. A tym samym - z brakiem pomocy dla Nemeczka, co było wręcz nie do pomyślenia!

Dlatego też działałyśmy w tamtej chwili jak prawdziwe przewodniczące. Sam Janosz Boka nie powstydziłby się takiego planu.

- A co, jeśli to nie zadziała? - zapytałam lekko zaniepokojona, odgarniając nerwowo z twarzy kosmyki włosów.

- Zadziała. A jeżeli nawet nie, to... masz przecież jakieś leki. Wyleczymy go - oznajmiła Gosia, wyraźnie wierząc w swe własne słowa.

- Wiesz... ja mam tylko Nasivin, spójrz - wyjęłam z torebki małe opakowanie. - I my chcemy tym wyleczyć ciężko chorego chłopca? Do buzi mu tym psiuknąć?

Parsknęłyśmy śmiechem. Z czasem stwierdziłyśmy jednak, że spray do nosa może okazać się całkiem przydatny. Może i nie na ciężką chorobę, lecz na przykład na natarczywych wrogów (takich, jak Ferenc Acz oraz jego gang).

Postanowiłyśmy, że się przejdziemy. W międzyczasie wpadłyśmy na całkiem sprytny pomysł. Wywiało nas aż pod kamienicę Erna.

- Dzień dobry, pani Nemeczek?

- Tak, witajcie - odparła jasnowłosa kobieta, posyłając nam niezwykle ciepły, lecz także nieco smutny uśmiech. - Co was tu sprowadza?

- Pragniemy zobaczyć się z Ernestem, jeśli to nie problem - odezwałam się cicho, starając się patrzeć kobiecie prosto w oczy. - Czy mogłybyśmy wejść, choć na chwilę?

- Jest bardzo chory, ma gorączkę... - oznajmiła mama Nemeczka, trwając przez moment w lekkim zamyśleniu. - Ale wejdźcie. Myślę, że się ucieszy - raz jeszcze posłała nam ciepły uśmiech, po czym uchyliła drzwi szerzej, wpuszczając nas do środka.

Było to małe, ubogie mieszkanko, lecz to właśnie to miejsce zachwyciło mnie najbardziej. W tamtej chwili gościł w nim raczej ponury, przybijający wręcz nastrój. Zbliżyłyśmy się nieco do łóżka Nemeczka.

- Witaj, Erno. Spójrz, mamy czekoladki - odezwałam się, zerkając na niego pełnym współczucia wzrokiem.

- Och, to wy! - zawołał blondynek, w okamgnieniu zrywając się do pozycji siedzącej. - Czy mógłbym o coś spytać?

- Pewnie, pytaj, o co tylko zechcesz - odparła Gosia.

- Bitwa jest dzisiaj. Miałem być adiutantem Boki. Czy znalazł sobie kogoś innego? - gdy zadawał to pytanie, oczy jego pałały szczerym smutkiem. Dało się odnieść wrażenie, że znał już prawdę. Że chciał się jedynie upewnić.

Milczałyśmy. Przez naprawdę długi czas po prostu siedziałyśmy, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

- A dlaczego pytasz? - spróbowałam bardziej wymijająco.

Nie odezwał się.

Stwierdziłam więc, że najlepiej będzie, jeśli powiemy mu prawdę.

- Adiutantem Boki został Kolnay - poinformowałam go, patrząc na niego z niepokojem w oczach.

Chłopiec poruszył się niespokojnie.

- Muszę tam teraz iść, złożyłem przysięgę! Nie wpuszczą mnie na Plac! Już nigdy więcej! Miałem być adiutantem, a zawiodłem! - krzyczał przeraźliwie, bez chwili wytchnienia.

Pan Andrasz, ojciec Nemeczka, siedział przy stole i wyszywał. Nikt się nie odzywał. Postanowiłyśmy, że prędko się pożegnamy i wyjdziemy. Przecież Erno też musiał się wymknąć. Niekoniecznie w naszej obecności.

Gdy już opuściłyśmy kamienicę, skierowałyśmy się w stronę domu Boki. Chciałyśmy jedynie skorzystać z tego, że wciąż jeszcze tu jesteśmy i pozwiedzać wszystko dokładnie. Los tak chciał, że akurat w tym samym momencie Janosz postanowił wyjść z domu.

- Co się dzieje? Szukają mnie? - zapytał, gdy tylko nas dostrzegł.

- Nie, nie - odparłam lekko zamyślona. - To jest... nie wiemy - poprawiłam się szybko. - Nie byłyśmy dzisiaj na Placu.

Boka skinął głową.

- W porządku - oznajmił, posyłając w naszą stronę lekki uśmiech. - Może pójdziemy teraz razem? - zaproponował.

- Później - odparłam, możliwe, że nawet trochę zbyt stanowczo. - Wiesz, teraz za bardzo nie możemy - rzuciłam mu przepraszające spojrzenie.

- Nie ma sprawy - odparł. Już chciał ruszać, gdy nagle pewna myśl wyrwała go z chwilowego zamyślenia. - Ach! - zawołał. Właśnie! Pragnę wam tylko powiedzieć, że wierzę wam z tą podróżą w czasie. Już kiedyś coś takiego miało miejsce. Rodzice mi o tym opowiedzieli.

Zamarłyśmy. Jak widać - role znacząco się odwróciły. Teraz to sam Janosz Boka przyprawiał nas o zawał serca.

Postanowiłam przerwać to okrutne, niekorzystne milczenie.

- Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, to musisz nam o tym szczegółowo opowiedzieć! - zawołałam, szczerząc zęby, niby to w podekscytowaniu. Tak naprawdę to wyszło to szalenie sztucznie. No, przynajmniej tak nam się wydawało. Janosz raczej nie nabrał żadnych nowych podejrzeń, co do nas.

Gdy chłopiec odszedł, postanowiłam dać upust emocjom.

- Przepraszam bardzo, co on...

***

Wróciłyśmy z powrotem przed Plac. Kręciłyśmy się niespokojnie w kółko, wyczekując przybycia Nemeczka. Nie zajęło to jakoś specjalnie dużo czasu. Wbiegłyśmy tam chwilę po nim. Otworzyłyśmy już książkę na szesnastej stronie.

- Stój! - zawołał Erno.

W tym samym momencie podbiegłyśmy do niego, po czym złapałyśmy go za ramię. To właśnie wtedy po raz ostatni oglądałyśmy Plac Broni.

Ocalić NemeczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz