-1- We Are Back

1.8K 37 20
                                    

Niedługo po tym wszystkim rodzeństwo Pevensie musiało wracać do swojego miasta, bo zaczął się rok szkolny. Wiązało to się z tym, że okropnie się nudziłam. Nie miałam z kim rozmawiać, z kim włamywać się do kuchni i podkradać ciastek oraz z kim się bawić. Dzięki rodzeństwu poznałam wiele gier, w które można było grać na świeżym powietrzu, a gdy oni wyjechali już nie miałam do nich towarzyszy.

Profesor jednak musiał zauważyć mój nastrój, bo zaproponował, że mogłabym pojechać z panią Macready do miasta i kupić trochę nowych ubrań. Byłam w pierwszej chwili tak zszokowana, że nie miałam pojęcia, jak odpowiedzieć. Oczywiście potem zgodziłam się i następnego dnia jechałam już z gospodynią pociągiem. Założyłam na tą okazję moją ulubioną sukienkę, tą brązową. Miałam do niej ogromny sentyment.

W mieście bardzo mi się podobało. Pani Macready zgodziła się nawet zatrzymać w herbaciarni, a do domu wróciłyśmy z wieloma torbami modnych ubrań, o jakich marzyłam od małego.

Codziennie też chodziłam do pobliskiego lasu. Nie ukrywam, czasem zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że jestem w Narnii. Bardzo za nią teskniłam. Profesor miał rację, to tam był mój świat. Powiedziałam mu już, że chciałam zostać w Narnii na zawsze, gdy znajdę się tam z powrotem.

W jednym z dni, w którym to szczególnie uderzyła mnie tęsknota za Narnią znów udałam się do lasu. Ubrana byłam w koszulę w biało-fioletowe pionowe paski, granatową spódnicę, szare podkolanówki i wiązane buty (w końcu nie musiałam już nosić tych balerin). Z łatwością wspięłam się na drzewo i zamknęłam oczy. Niestety nie czułam się jak w Narnii. Tego uczucia nie dało się sobie zwizualizować. Takiego dziwnego prądu pod skórą i spokoju.

Zaczęło strasznie mocno wiać, więc co chwilę dostawałam jakimś liściem w twarz. Zdenerwowana zeskoczyłam z drzewa i zaczęłam iść w stronę domu.

Wiatr był jednak tak mocny, że nie byłam w stanie iść. Stałam jedynie w środku lasu, zupełnie sama. Zamknęłam oczy, bo zaczęły mnie szczypać.

W końcu musiałam się zmusić do otworzenia powiek, ponieważ chciałam jakoś dostać się do domu. Zamiast jednak prostej drogi miałam przed sobą... drzewa. Ich korony miotały się na wietrze, a po chwili zaczęły prześwitywać. Za nimi znajdowała się jedna, wielka plama białego światła.

Uśmiechnęłam się. To zdecydowanie musiała być magia, a magia kojarzyła mi się tylko z jednym miejscem.

Mimo wichury zaczęłam iść w stronę drzew. Z każdym krokiem mi ustępowały. Gdy dotarłam do końca, białe światło wygasło. Miałam przed sobą piasek, morze, oraz... czwórkę bardzo dobrze znajomych mi ludzi.

Nie mogłam powstrzymać szerokiego śmiechu.

- Edmund! Łucja! Piotr! Zuzia! - krzyknęłam, podbiegając do nich. W biegu zdjęłam sobie buty i skarpetki.

- Grace? - odkrzyknął Edmund. - Ludzie, Grace tu jest!

Wbiegłam do wody i pierwszą osobą, która mnie uściskała, była Łucja. Zmieniła się. Rysy jej twarzy z dziecięcych powoli przeistaczały się w kobiece. Piotr i Zuzia wyglądali prawie tak samo, ale Edmund...

Nie był już tym samym trzynastolatkiem, jakim go sobie zapamiętałam. Starszy o rok, wyższy i przystojniejszy. Jeśli jeszcze rok temu byliśmy mniej więcej równego wzrostu, to teraz sięgałam mu do czoła.

- Jak myślicie, gdzie jesteśmy? - zapytał Edmund, wpatrując się w ląd na górze.

- Naprawdę mam ci odpowiedzieć na to pytanie? - zapytałam, unosząc brwi do góry.

- Ale w Narnii nie było żadnych ruin.

Sama spojrzałam w górę. Nie zdążyłam jednak skupić się na widoku, bo nagle uderzyła we mnie dziwna prawda.

Nie wrócę do Anglii, a oni tak. Nie będziemy wymieniać się listami i planować potencjalnych spotkań ani robić tych wszystkich innych rzeczy.

Mimo wszystko właśnie tego chciałam. Chciałam tu zostać, ale na samą myśl, że utracę z nimi kontakt coś dziwnie ukuło mnie w sercu. Nie miałam innych przyjaciół.

- Grace, idziesz?

Dopiero głos Zuzi wybudził mnie z transu. Spojrzałam, że wszyscy już wyszli z wody i tylko ja sterczałam w niej jak głupia.

- Tak, już! - odparłam i zaczęłam iść w ich stronę. Poszukaliśmy jakiegoś wejścia na górę i wspięliśmy się na ruiny.

- Jak w zasadzie jak się tu przenieśliście? - zapytałam Edmunda, idąc obok niego.

- Staliśmy na stacji, nagle zaczęło mocno wiać, cały peron się zniszczył, a my... znaleźliśmy się na tej plaży. Ale dużo bardziej efektowne było to, co wydarzyło się przedtem.

- Znowu się z kimś pobiliście? - zapytałam, mrużąc oczy. Moja prywatna korespondencja z Edmundem obejmowała tematy, o których Zuzia podobno zabraniała pisać i mówiła, że nie ma się czym chwalić. Ja jednak nie lubiłam, gdy ktoś ukrywał przede mną prawdę, a Edmund opowiadał o tym, że w szkole często dochodzi do tego typu sytuacji. Często narzekał też na ludzi z klasy. I ogólnie na ludzi.

- Może. - odparł wymijająco z małym uśmiechem. - A ty? Jak wróciłaś?

- Byłam w lesie, zerwał się wiatr i przeszłam przez taką białą plamę. A, właśnie, co do wracania...

- Pamiętam tego konia! - krzyknął nagle chłopak, podchodząc do Zuzi. - Z moich szachów.

Miałam zamiar oznajmić, że nie wrócę z nimi do Anglii. Delikatnie wbiłam pazkoncie w skórę, w myślach przeklinając Edmunda. Nie wiedziałam, kiedy następnym razem będzie dobra okazja, żeby to przekazać.

- Których szachów? - zapytał Piotr.

- No w Finchley złotych figur raczej nie mieliśmy, co nie? - odparł brunet, biorąc od siostry figurę i obracając ją w palcach. Rozejrzałam się. Te ruiny, ich całokształt... coś mi to przypominało.

- Jak to możliwe? - szepnęła Łucja. Zaczęła iść w jakimś kierunku, a my za nią. Podbiegła do betonowego podłoża z pięcioma podestami. Na jednym z nich był kawałek zniszczonego krzesła, a innego prawie nie było widać.

- Już rozumiecie? - zapytała dziewczynka, przestawiając nas. Ustawiła mnie między Zuzią a Piotrem. Stałam na środku. - Wyobraźcie sobie kolumny i ściany. I szklany sufit!

Dotarło do mnie. To, za czym staliśmy to były resztki tego, co kiedyś było tronami. Było ich dokładnie pięć. Wielkość też by się zgadzała, więc musiał być to...

- Ker-Paravel. - powiedział Piotr.

- Ale jak to możliwe? - zapytałam, stając do nich twarzą. - Co mogło się stać?

Żadne z nich nie odpowiedziało.

- Skoro to Ker-Paravel... - zaczęła Zuzia. - Nasze rzeczy też pewnie gdzieś tu są.

~~~~

w końcu zabrałam się za pisanie drugiej części, wowww

do nastepnego,

alice

Stay ~ Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz