22. Cappuccino

412 59 4
                                    

Wtorek. Dziewiąta rano. Moje łóżko.

Po wczorajszej konfrontacji z dyrektorem ani myślę iść dzisiaj do szkoły. Musiałby mi ktoś chyba zapłacić!

Niestety moje marzenie o spokojnym dniu spędzonym w łóżku nigdy się nie spełni. Moje plany rozwiał sms od Cheyenne.

Od: Chey.

Allegra idzie do ciebie.

Co?

Zrozumiałam treść dopiero po kilku sekundach. Gdy tylko informacja do mnie dotarła, wyskoczyłam z ciepłego łóżka i zaczęłam biegać po pokoju, szukając czystych ubrań.

Jestem niesamowicie słabą czarownicą...

Dopiero naciągając na tyłek czarne dżinsy przypomniałam sobie, że przy użyciu magii, mogłoby mi to wszystko zająć kilka sekund. Nie trudziłam się ubieraniem koszulki i czesaniem włosów - po prostu wypowiedziałam cicho krótką formułkę i już! Byłam gotowa do wyjścia.

Dokładnie w tym momencie, kiedy na moich nogach pojawiły się trampki do mojego pokoju wparowała z impetem Allegra. Z wściekłą miną.

- Do szkoły!

Spojrzałam na nią, udając zaskoczenie.

- Proszę? Przecież we wtorki mam lekcję na dziesiątą. Zapomniałaś?

Chyba ją zatkało. Spodziewała się pewnie zobaczyć mnie w pełnym negliżu, w otoczeniu kołdry i poduszki, a tu taka niespodzianka!

- To ja wychodzę, śniadanie zjem w szkole! - Krzyknęłam, łapiąc torbę do ręki i wychodząc z pokoju.

Uff, ledwo mi się udało...

***

Dokładnie za dziesięć dziesiąta spacerowałam leniwie po centrum handlowym. Musiałam jakoś spędzić te pięć godzin, podczas których powinnam być w szkole.

Nagle mnie olśniło.

Buty.

Nie mam odpowiednich butów do granatowej sukienki na Noc!

Czemu ja nigdy nie pamiętam o takich sprawach?

***

Przeszłam chyba po dwudziestu sklepach.

I nic.

Żadne ze znalezionych przeze mnie szpilek nie nadawały się do mojej sukienki. Mam aż tak wysokie wymagania?

Nie mam już siły.

Nagle w tłumie zobaczyłam Chey. Przyglądała się właśnie wywieszonym na wystawie ubraniom jednej z sieciówek.

Szybko pobiegłam w jej stronę.

- Chey! Co ty tutaj robisz?

- Muszę w końcu kupić sobie sukienkę...

Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko i trzymając koleżankę za rękę, pociągnęłam ją w stronę najbliższego sklepu.

***

Nawet nie wybierałyśmy długo. Chey ma taką figurę i urodę, że chyba wszystko by do niej pasowało. Nawet gdyby na Noc przyszła w pidżamie - wyglądałaby co najmniej nieźle. Tylko jej tego nie wytłumaczysz...

Wyszłyśmy zadowolone ze sklepu po niecałej godzinie. Cheyenne kupiła długą do ziemi zieloną sukienkę - całkiem prostą i jedynym dodatkiem, tak na prawdę, była szeroka szarfa zawiązana w pasie.

Na dodatek w tym samym sklepie upolowałyśmy buty dla mnie! Okazało się, że mają parę błyszczących, czarnych szpilek w rozmiarze 35.

Zostało nam jeszcze półtorej godziny do końca moich "lekcji". Zmęczone szukałyśmy miejsca, gdzie można w spokoju odpocząć. Na szczęście był jeszcze wolny stolik w kawiarni Starbucks. Zamówiłyśmy napoje - ja cappuccino, a Chey postanowiła zaszaleć kupując karmelowe frappuccino. Cokolwiek to jest.

***

Idąc chodnikiem postanowiłam cieszyć się, pewnie jednym z ostatnich, słonecznych dni wystawiając całą twarz do słonka. Starałam się nie myśleć, że w domu czeka mnie konfrontacja z Allegrą. Znając nią na pewno zadzwoniła do szkoły, czy aby dotarłam na lekcje.

W pewnym momencie przypomniałam sobie pytanie, które chciałam zadać Cheyenne.

- Chey? - Zwróciłam się w jej stronę. - Mogę cię o coś zapytać?

- Jasne, wal śmiało - zaśmiała się.

- Jak to możliwe, że masz nie magicznych rodziców? Allegra mi mówiła, że...

- Jestem adoptowana - ucięła krótko.

Od razu zrobiło mi się głupio. Jak mogłam się jej zapytać o coś tak osobistego?! Czy ja nie mam wstydu?!

- Nie chciałam...

- W porządku. Rozumiem, że cię zaciekawić, dlaczego dwoje zwykłych śmiertelników ma magiczną córkę. Takie rzeczy się nie zdarzają! Oni... Nigdy mnie nie akceptowali. Zawsze byłam dla nich ciężarem. To dlatego mieszkam tutaj. Uwolniłam ich od problemu.

- Nie mów tak.

- Nie znasz ich.

O nic więcej nie zapytałam.

***

Reszta dni dość szybko mi minęła. Allegra jednak nie zadzwoniła do szkoły, jednak miałam przeczucie, że kiedyś to zrobi.

W głowie szumiało mi od regułek i zasad, jak: "nie wypaść na kompletną idiotkę podczas Nocy".

"Nie podnoś głosu."

"Nie odzywaj się pierwsza do członka rodziny królewskiej."

"Nie nakładaj sobie jedzenia, zanim ktoś ci je zaproponuje."

"Nie wychodź sama do ogrodu."

"Nie rozmawiaj z kimś, jeżeli nie znasz jego imienia i nazwiska."

"Nie opowiadaj głupich żarcików."

"Nie lekceważ poleceń króla i królowej."

Było tego dużo więcej...

Położyłam się do łóżka padnięta po północy.

Miałam nadzieję, że nic mi się nie przyśni...

***

Stałam na środku wielkiej sali. Nie było tu zbyt ładnie. Sali balowej mi to nie przypominało - bardziej gimnastyczną? Było jasno - miliony świec raziło mnie w oczy.

Stałam tak, a dookoła było mnóstwo ludzi. Mimo to nikogo nie znałam, więc rozglądałam się w poszukiwaniu znajomych.

Miałam na sobie moją piękną, granatową suknię i trampki. Nie mam pytań.

W tłumie dojrzałam Michaela. Od razu zrobiło mi się lepiej - pierwsza znajoma twarz!

Za nim stał Freddy. Nie widziałam go, jednak wiedziałam, że tam jest.

Natychmiast pomyślałam, że nie powinni stać obok siebie. Nie wiem dlaczego. Rzuciłam się w ich stronę, przepychając się wśród ludzi.

Byłam już obok Michaela. Złapałam go za ramię, równocześnie odsuwając go od wampira.

Jednak było już za późno. Ostatnie, co zobaczyłam to ciemność.

CzarownicaWhere stories live. Discover now