12. Szkoła

1.1K 87 7
                                    

Nie wierzę, że to robię.

Nie wierzę, że tu jestem.

Nie wierzę, że się na to zgodziłam.

Jak mogłam być tak głupia?

Jest poniedziałek, 5 listopada. 8 rano, dokładnie 8.10.

Zgadnijcie, co robię?

Siedzę w szkole!

***

- Moi drodzy, zaczynamy lekcję! Peter, odwróć się w moją stronę, bardzo cię proszę - pani Collins, nauczycielka matematyki, stała ma środku klasy. Robiła wrażenie dość zadowolonej z życia. I tak też wyglądała. Rude włosy związała w wysokiego koka, dość mocny makijaż umiejętnie przykrywał zmarszczki. Musiała być już koło 40.

- Zanim jednak otworzycie książki, pragnę przedstawić wam nową uczennicę waszej klasy. Podejdź tu Cecily.

Z niechęcią wstałam ze swojego miejsca - wygodnej ławki przy oknie w ostatnim rzędzie. Po chwili stałam już koło niej, ubrana w brzydki mundurek - obowiązkowy strój  XXIII Liceum w Londynie.

Nie odpowiada mi za bardzo ta sytuacja.

- Cecily przeprowadziła się do nas z Miami. Chcesz coś jeszcze o sobie powiedzieć?

Pokręciłam głową.

- No dobrze, więc usiądź. Zapiszcie temat lekcji...

***

I tak się zaczęło. Dotrwałam jakimś cudem do 11, do przerwy na lunch. Siedziałam przy stoliku z Jonnym, Cheyenne i paroma ich znajomymi. Sama szkoła nie była taka zła - nauczyciele dość mili. Niestety tylko na początku. Potem się do mnie zrażą.

Jak wszyscy.

***

- Cecily, może wybierzemy się jutro gdzieś?

- Hmm, co? Nie usłyszałam.

- Pytałem, czy nie pójdziesz ze mną do kina?! - Jonathan zrobił urażoną minę. - Dlaczego mnie nie słuchasz?

- Bo jesteś taaaki nudny - na potwierdzenie moich słów ziewnęłam szeroko, zakrywając usta wierzchem dłoni.

Roześmiał się.

Coraz lepiej nam się układa. Rozumie moje żarty, nie naciska, kiedy nie mam ochoty na rozmowę. Jest idealny.

- A więc?

- Co "więc"?

- PÓJDZIEMY?

- Okej.

Zapowiada się ciekawy wieczór.

***

- Mam nadzieję, że film ci się podobał - powiedział Jonathan.

- Mogę nie odpowiedzieć? - roześmiałam się.

Film był koszmarny. Nie jestem jednak tak głupia, by mu to powiedzieć.

- A co teraz? - zapytał, ciągnąc mnie na chodnik po wyjściu z budynku. - Pizza? Lody? Kawa?

Napiłabym się piwa.

A, no tak.

Zapomniałam.

- Pizza może być - odparłam.

***

UDAŁO SIĘ.

Moje pierwsze ważne zaklęcie.

Co prawda, nie jest ono niczym nadzwyczajnym, ale...

ZMIENIŁAM KOLOR MOICH TRAMPEK.

Z granatowego na czarny.

Jestem z siebie taka dumna.

***

- Chey, śpisz już? - zapukałam cicho do drzwi współlokatorki tak, żeby nikogo oprócz niej nie obudzić.

Jest środek nocy - druga nad ranem - a ja nadal nie mogę spać.

- Cecily? To ty?

- Tak. Mogę wejść?

- Jasne, wchodź.

Uchyliłam drzwi i zaglądnęłam do pomieszczenia. Cheyenne siedziała na swoim łóżku i tarła ze zmęczenia oczy. Jej pokój wyglądał IDEALNIE. Wszystko wyukładane i posprzątane. Zero jakichkolwiek śmieci na podłodze czy biurku. Jak ona to robi?

- Co się stało? - zapytała ziewając.

- Mam do ciebie prośbę.

Rzuciłam na biurko moją "księgę zaklęć". Muszę się w końcu dowiedzieć czegoś więcej o niej i o moim nowym świecie. Wydaje mi się, że jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic przede mną.

 Cheyenne zaświeciły się oczy.

- Skąd ją masz? - szepnęła i nim się obejrzałam stała przy mnie. - Mogę pooglądać?

- Jasne.

Otworzyła księgę na pierwszej stronie i przyjrzała się widniejącym na niej nazwiskom.

- To podobno moje przodkinie.

- Wiem.

Skąd może to wiedzieć?

Spojrzałam na nią pytająco.

- W każdej czarodziejskiej rodzinie jest taki zwyczaj dziedziczenia księgi zaklęć.

- Nie uważasz, że to dziwne, że każde imię zaczyna się na C?

Uśmiechnęła się z politowaniem.

- Ty naprawdę mało wiesz.

***

Cheyenne powoli kartkowała dzieło, siedząc na dywanie. Brązowe włosy wpadały jej w oczy, ale nic sobie z tego nie robiła. Była zbyt zajęta przeglądając moją księgę i czytając zaklęcia. W końcu westchnęła, spojrzała na mnie i powiedziała:

- Więc, co chcesz wiedzieć?

- Wszystko. Ty też masz taką księgę?

Roześmiała się.

- Ja?! Oczywiście, że nie. Nie pochodzę z magicznej rodziny.

- To skąd znasz tyle zaklęć?

- Allegra ma dość pokaźny zbiór.

- A ile jest takich rodzin?

- Niewiele, a dokładnie to 5.

- Tylko 5?!

- Królewska rodzina Maynard. Dwie o trochę słabszej mocy - Bennett i Fontaine. I dwie najbardziej zwyczajne. Oni nie mają jakichś nadzwyczajnych mocy - Devin i Saylor.

- Zaraz, królewska rodzina? Czy to nie aby przesada?

- Nie wiesz nawet, jak nasz świat różni się od ludzkiego.

Nie uspokoiła mnie tym zdaniem.

***

Wróciłam już do pokoju, bo okropnie chciało mi się spać. Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, od razu zapadłam w sen. Ostatnią rzeczą, o której pomyślałam było zaklęcie, powodujące natychmiastowe zdjęcie ubrań z wybranej osoby. Niesamowite...

CzarownicaWhere stories live. Discover now