24. Wizja

271 32 1
                                    

Pomieszczenie, w którym się znajdowałam wyglądało na przeciętną salę gimnastyczną. Jedynym szczegółem, jaki odróżniał ją od setek innych sal był ogromny, błyszczący żyrandol, składający się z tysięcy diamentowych szkiełek. Każde z nich mieniło się w innym kolorze - od bieli, przez żółć, zieleń, błękit i czerwień, aż po czerń. 

Wszyscy, którzy znajdowali się w sali gimnastycznej, patrzyli na mnie i śmiali się szyderczo. Stałam pośrodku tłumu, który ustawił się dookoła mnie. Gdziekolwiek się odwróciłam, szukając wyjścia, widziałam ludzi ubranych na czarno. Nagle po mojej prawej stronie coś błysnęło - natychmiast popatrzyłam w tamto miejsce.

Widok Michaela prawie zwalił mnie z nóg. Z jednej strony ucieszyłam, że mam przed sobą przyjaciela. Jednak jego oczy były zimne. Patrzył na mnie, ale mnie nie widział.

Z drugiej strony było to przerażające. Bo gdy przyjrzałam mu się bliżej wszystko stało się jasne.

Michael nie stał na własnych siłach - podtrzymywał go mężczyzna z nałożonym na głowę kapturem. Nie dostrzegłam jego twarzy.

Podeszłam bliżej i aż mnie zmroziło. Zaczęłam krzyczeć - gardło Michaela było rozszarpane, a na całym jego ciele była krew.

Na dodatek w miejscu, gdzie powinny być usta mężczyzny błysnęły wampirze kły...

***

- Cecily, ogarnij się - powiedziała do mnie Cheyenne, potrząsając mnie za ramię. - Co się z tobą dzieje?

Noc. Nadal jestem na Nocy.  

Uspokój się - to była tylko wizja.

Właśnie. Wizja!

Dotąd nie miewałam wizji, tylko dziwne sny...

- Haloo, jesteś tam? To się robi dziwne...

Cheyenne miała zmartwiona minę.

- Nie ruszasz się od kilku minut. Cecily!

- Co? - Zapytałam zdezorientowana - Boże, Cheyenne. Miałam wizję - posłuchaj.

I zaczęłam jej wszystko opowiadać, starając się przekrzyczeć wrzeszczący tłum. Nie wiedziałam, że żyrandol zaciekawi ją najbardziej. Z każdym szczegółem jej oczy mocniej się rozszerzały. W końcu powiedziała:

- Cecily! Ja wiem gdzie to jest!

***

- Jesteś pewna na sto procent?!

- Tak! Nie mam żadnych wątpliwości.

Zdyszane biegłyśmy w stronę parkingu, gdzie miał czekać na nas Jonathan. Od razu po rozmowie z Chey zadzwoniłam do niego. Wiedziałam, że przyjdzie.

Nie pomyliłam się. Johnny opierał się o, nie miałam pewności jak wiekowy, samochód. Rzuciłam się mu w ramiona powtarzając ze łzami:

- Oni go mają. Przeze mnie go złapali. Mogłam się domyśleć, że...

- Możesz od początku? Kto i kogo ma? Co się stało?

Zaczęłam jeszcze głośniej płakać. Zdałam sobie sprawę z tego, że Michael jest w rękach wampira z mojego powodu. Nie wątpiłam w moja wizję - przecież jestem czarownicą. Nie wiedziałam tylko dlaczego wampir zaatakował akurat mojego przyjaciela, ale miałam przeczucie, że wkrótce się tego dowiem.

Kiedy ja próbowałam się uspokoić, Cheyenne spokojnie opowiedziała mu całą historię. W końcu zapytał:

- To co, jedziemy?

***

Wsiadając do samochodu nie zdawałam sobie sprawy, że czeka nas tak długa droga. Jedziemy i jedziemy już od ponad dwóch godzin, a końca nadal nie widać. Chey dawno usnęła. Mnie też kleiły się oczy, lecz starałam się przezwyciężyć zmęczenie. Natomiast Johnny wyglądał jak nowo narodzony, mimo że to on prowadził auto.

- Wiesz na pewno gdzie jechać? - Zapytałam go, pomimo tego, że znałam odpowiedź. Chciałam jakoś przerwać niezręczną ciszę.

Skinął głową.

Znów zapadło milczenie.

Przecież jeszcze nie dawno mogliśmy przeglądać godziny. Kiedy to się skończyło? No tak - odkąd poznałam Freddiego.

Taa, jeszcze on. Jonathan go nie cierpi tylko dlatego, że jest wampirem.

Ale to wampir więzi teraz Michaela...

To chyba za dużo jak na moją głowę...

***

Pada deszcz. Jest już nad ranem - Słońce powoli zaczyna wstawać. Z Londynu wyjechaliśmy koło drugiej w nocy. Teraz, o czwartej, dojeżdżamy do celu. Do Bristolu - miasta, w którym urodziła się i wychowała Cheyenne. Tutaj mieszkają również jej rodzice. 

Spojrzałam na przyjaciółkę. Spała na tylnym siedzeniu, ubrana w sukienkę, którą razem kupiłyśmy kilka dni wcześniej. Długie, brązowe włosy rozprostowały się, ale nadal pięknie układały się wokół jej twarzy. 

Nagle znieruchomiałam. 

Przerażona zwróciłam się do kierowcy:

- Kurwa, Jonathan!

Zdziwiony odwrócił głowę.

- Co?

- Ty masz prawo jazdy?!

Zaczął się śmiać.

- Dopiero teraz zwróciłaś na to uwagę?

- Przestań się śmiać, tylko mi powiedz! 

- Jakby ci to powiedzieć... Mam, ale z trochę innego źródła niż ci się wydaje - odpowiedział rozbawiony.

Pięknie! Jeszcze nam tu glin brakuje!

Po kilku minutach, gdy zobaczyłam przy drodze tabliczkę z napisem "Bristol" zaczęłam się martwić czymś całkiem innym.







CzarownicaWhere stories live. Discover now