5.

47 7 2
                                    

Kiedy Lee w końcu się ocknął, wciąż nic nie widział. Na jego oczach był zawiązany bandaż przytrzymujący opatrunek na poparzonej części twarzy.

— Ał... — jęknął cicho, próbując się poruszyć.

— Nie, nie! Leż jeszcze! — ktoś powstrzymał go. Po chwili dopiero nastolatek rozpoznał, że był to "specjalista od przypraw". — Muszę cię jeszcze posmarować. I... I wtedy odejdziesz... — ostatnie zdanie wypowiedział niezwykle cicho, jakby dławiąc się własnymi słowami.

Do Lee wróciły nagle wspomnienia z minionej nocy. Ogień, kapitan, ten ból... Ignorując przyjaznego żołnierza, jak najszybciej podniósł się do siadu i spróbował się wycofać.

Szybko go jednak zatrzymano. Błyskawiczny chwyt na ramionach sparaliżował chłopaka, który teraz - próbując się wyrwać - błagał, żeby go puścili.

Nie było innej możliwości, jak odwinąć mu jedno oko.

— Spokojnie... — szepnął do niego mężczyzna. — Nic ci nie zrobię... Obiecuję. Zobacz, mam maść z liści tej rośliny, którą ci dałem. Nałożę ci ją na rany i...

— Sam to zrobię — przerwał mu Lee. — Daj mi wody, ja... Umiem leczyć...

Żołnierz kiwnął mu głową i wyszedł. Lee został sam w namiocie z własnymi myślami. Ale... Przecież kapitan wciąż był w obozie. Co jeśli on tu zaraz wejdzie i powtórzy to, co wczoraj? Albo jeśli go spali?

To, jak bardzo nastolatek chciał teraz wrócić do domu, było nie do opisania. Ale też bał się. Co powiedzą jego rodzice, gdy go zobaczą? Przecież go ostrzegali, że trwa wojna... A on jak głupi uciekł.

— Nie mogę wrócić... — mruknął do siebie, przytulając swoje kolana. — Nic nie osiągnąłem...

Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, gwałtownie podniósł głowę. Na szczęście był to tylko ten przyjazny mężczyzna. I był z dużą miską wody.

— Rób swoje czary — powiedział mu.

Lee najpierw spróbował uleczyć swoje poparzenie na biodrze. Szło mu to niezwykle opornie, ale w końcu po odbiciu dłoni nie został ślad. Podobnie z siniakami i otarciami, mógł już swobodnie się poruszać. Tylko twarz stanowiła największy problem...

— Cze- czemu ja nic nie widzę? — zapytał, mimo że już znał odpowiedź. Ogień nie tylko zniszczył mu połowę twarzy - pozbawił go też jednego oka.

Mężczyzna patrzył na niego ze szczerym współczuciem, ale nie zrobił nic, by jakoś je okazać. Niby jak mógł? W końcu dzieciak przed nim był wystraszony jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, sam to poczuł.

— Przygotowałem dla ciebie ubrania, byś miał coś lepszego na powrót do domu — powiedział tylko i się odwrócił. — Będę stał przed namiotem, jak skończysz, przeprowadzę cię przez Omashu. Gdzie musisz się dostać?

— Do... Do Ba Sing Se...

Żołnierz wyszedł, zostawiając Lee samego. Nowe ubrania były zdecydowanie dla niego za duże, ale przynajmniej nie miały na sobie śladów po ogniu.

Poza murami miasta Roza - "specjalista od przypraw" - wskazał nastolatkowi odległy punkt na horyzoncie. Powiedział, że jest tam łódź, którą dostanie się do stolicy. Potem z kieszeni wyciągnął broszkę i dał ją Lee.

— Jak ją tam pokażesz, od razu wezmą cię na statek. Tu masz kilka monet, gdyby to nie zadziałało.

Tak oto Lee ruszył w kolejną drogę. Tym razem nie zatrzymywał się nigdzie, nie licząc posiłków. Raz tylko przystanął na niewielkim moście i spojrzał w swoje odbicie w strumyku.

Brzydka, czerwona blizna zajmowała prawie połowę twarzy. Jego czarne włosy były zdecydowanie dłuższe niż kiedykolwiek. A oczy... Jedno było normalne - wciąż żywe, z brązową tęczówką. A drugie? Całe czerwone. Nawet źrenica zaszła jakby mgłą...

— Odrażające — szepnął tylko, kopiąc kamyk w swoje odbicie, by je zniekształcić.




***
Mam nadzieję, że się spodobało.
Pozdrawiam z podłogi - Dywan.

Sól, Pieprz I Mocne Wrażenia |Jet x OC|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz