9. Nadal cię kocham

2.6K 110 90
                                    

Rano nie dość, że bolała mnie głowa, to jeszcze obudził mnie ciężar na moich brzuchu, który ktoś na mnie w pewnym momencie zrzucił. Otworzyłam leniwie oczy, krzywiąc się. Jęknęłam przeciągle, gdy coś mi miauknęło za uchem.

– Co to za ruda morda – burknęłam. Pogłaskałam Krótkołapka, który po chwili zeskoczył z łóżka, i odwróciłam się na brzuch. To była zdecydowanie za wczesna godzina, aby wstawać.

– Ruszaj tą dupę! – Usłyszałam głos mamy. – Wiesz, która jest godzina?

– Czy ty rzuciłaś we mnie kotem?

– Może – odparła. Byłam pewna, że czeka mnie jeszcze kazanie, bo za późno wróciłam wczoraj do domu. I wcale bym nie była o to zła, gdyby nie fakt, że Will nigdy nie musiał takiego kazania wysłuchiwać. Bo on był chłopakiem, a ja dziewczyną.

Z niego była cipa, nie chłopak.

– Daj mi jeszcze pięć minut, zanim zaczniesz mnie wyzywać – mruknęłam i ziewnęłam cicho.

– Już cię wczoraj zwyzywałam – oznajmiła. – Nie pamiętasz?

– Oczywiście, że pamiętam. Będzie mi się to śniło po nocach przez następne sto lat.

Nie pamiętałam.

– Sąsiedzi poprosili mnie, żebym pojechała z ich psem do weterynarza, bo oni w tym momencie nie mogą i chciałam, abyś pojechała ze mną – powiedziała. Zmarszczyłam brwi, otwierając oczy. Sprawdziłam godzinę w telefonie i spojrzałam na mamę, która stała z założonymi rękami w progu pokoju.

Skoro w tym momencie nie mogą, to niech jadą później. Co za problem?

– Państwo Smith nie mają psa – odparłam. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, jakbym co najmniej opowiedziała jakiś żart. Szkoda tylko, że gdy naprawdę mówię żart, to jej usta nawet nie drgną ku górze.

– Oni nie, ale Andersonowie mają. Wstawaj, no już.

Chyba żart.

– Jaja sobie ze mnie robisz? Nie będę nigdzie jechać z psem Lukasa – rzuciłam, mając zamiar z powrotem położyć się do łóżka. Nie rozumiałam, dlaczego mama mi to robiła, dobrze wiedząc, jak wygląda relacja między mną a chłopakiem.

– Przecież nie jedziemy tam z Lukasem, tylko jego psem. Nie świruj. – Zabrała mi kołdrę, przez co miałam ochotę ją zabić.

– Z nim też by się przydało – burknęłam, wstając z łóżka. – Na ludzkiego lekarza już dla niego za późno.

Koniec końców siedziałam naburmuszona w samochodzie i czekałam, aż mama przyprowadzi tego śmierdziela. Podczas jazdy Frytka prawie zwymiotowała na tylne siedzenie, jednak w ostatnim momencie mama odsunęła okno i zatrzymała pojazd, a ja zdążyłam wystawić pysk psa na powietrze. Po takich przeżyciach dojechałyśmy do weterynarza. Frytka spokojnie weszła do gabinetu, jednak gdy zorientowała się, gdzie jest, od razu zawróciła. Ledwo ją utrzymałam na smyczy, dlatego dałam jej kilka przysmaków, żeby się uspokoiła. Ustawiłyśmy się w kolejce.

Weterynarz to śmieszny zawód, jakby się tak zastanowić. Ta kupa futra i długi jęzor to naprawdę twój pacjent?

Dopiero po dwudziestu minutach przyszła nasza kolej. Zaciągnęłyśmy siłą psa do gabinetu i postawiłyśmy ją wspólnymi siłami na stole.

– Imię? – spytał pomocnik weterynarza, robiąc coś na komputerze.

– Suzan Collins – odpowiedziała mama, uśmiechając się lekko.

Poznajmy się od nowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz