3

40 16 1
                                    


 - Przepraszam za to, że kazałam panu czekać, rozmowa z klientami się przeciągnęła. - Wyjaśniła, kierując się w stronę swojego biurka, gdzie nim zajęła swoje miejsce, ukłoniła się lekko i wyciągnęła dłoń do przybysza. - Ivy Brooke. - Przedstawiła się, siadając. - A więc? O czym chciał pan ze mną porozmawiać, panie Weaver?

- Rozumiem, klienci są najważniejsi. - Podał jej ciepłą i tak miękką, że prawie aż niemęską dłoń. - Theodore Weaver. - Zmarszczył lekko brwi, siadając na obrotowym krześle i rozpinając marynarkę. - Czy to nie pani chciała mnie przejechać? - Założył nonszalancko nogę na nogę.

- Przejechać to dość mocne określenie, nie sądzi pan? - Odparła, przesuwając zbędne dokumenty na stojącą obok kuwetkę. Poprawiła okulary, przyglądając się w tym czasie siedzącemu na wprost mężczyźnie. Był niczego sobie, w jej skromnej ocenie, jednak wiedziała doskonale, by nie oceniać ludzi po wyglądzie, szczególnie mając w pamięci sprawę, którą przyszło jej się zająć.

- Jakbym nie odskoczył na czas, to nie wiem czy nie byłoby to dobre określenie. - Odchrząknął. - Wracając, nie przyszedłem na ploteczki. Nie do końca rozumiem o co mnie pani oskarża.

- Myślałam, że dość jasno to określiłam. Mieszkańcy się skarżą, boją się, dlatego do mnie przyszli. Póki co, jestem jeszcze miła i profesjonalna. - Oświadczyła, poprawiając na nosie okulary w czarnych oprawkach. - Tak, jak napisałam w wysłanej do pana wiadomości. Proponuję ugodę, proszę o zaprzestanie prześladowania mieszkańców osiedla na rogu 24 i 35 alei oraz zadośćuczynienie im za wyrządzone krzywdy, a nic z tego nie trafi do sądu ani mediów. Nie sądzi pan, że zastraszanie i pobicia są nieco poniżej godności biznesmena, za jakiego uchodzi pan w branży? - Zapytała, chowając twarz za dłońmi ułożonymi w piramidkę, gdy wpatrywała się uważnie w mężczyznę.

- Przepraszam, ale chyba mnie pani z kimś pomyliła. - Zaśmiał się pod nosem, nie wierząc w to co słyszy. - Nikogo nie zastraszam, a tym bardziej nikogo z mieszkańców nawet nie dotknąłem.

- Sami mieszkańcy twierdzą co innego. Żyją w strachu już od jakiegoś czasu, dlatego zgłosili się z tą sprawą do mnie. Po naszej rozmowie wczoraj rano przynieśli mi to, twierdząc, że ich prześladowca rozesłał je po całym osiedlu. - Wzięła z jednej szufladki kuwetki list, który ułożyła tam rano, z myślą o tej właśnie rozmowie. - Czy to nie pan własnoręcznie podpisał się pod tym imieniem i nazwiskiem? Ponadto jedynie pańska firma interesuje się tą okolicą w celu przebudowy. - Wziął list i przyjrzał się mu dokładnie, oglądając nawet drugą stronę.

- Tak, to mój podpis, i tak, to ja wysłałem list, jednak jak pani widzi nie ma tutaj nic o zastraszaniu. - Oddał go z powrotem. - Chcę się spotkać z mieszkańcami i omówić wszystko. Poza tym, jestem prawnikiem i inwestorem, nie jedynym zresztą w tym mieście. Może też nie jedyny się tą okolicą interesuję. Jeżeli tak jest, chętnie sam się dowiem czegoś o konkurencji.

- Mam panu uwierzyć na ładne oczka w takie słowa? Póki nie mam dowodów na to co pan mówi, to ciężko mi będzie w to uwierzyć. Mam spore doświadczenie w takich sprawach i podejrzenia o istnieniu konkurencji na rozprawie mogę sobie wcisnąć w zakładkę "sprzeciw, pogłoska". - Odparła, zachowując powagę. - W tym momencie mam informacje jedynie o pańskiej formie zamieszanej w tę sytuację i pana słowa, których w tym momencie nie potwierdza mi nic. I mam w to uwierzyć, bo?

- A ma pani jakieś dowody, że to ja? - Zdenerwował się już lekko. - Nic pani nie ma, tylko pomówienia. Rani pani też moje dobre imię, obarczając moją osobę agresywnością i atakami na obce mi osoby.

- W takim razie powtórzę się. A jakie mam dowody, że to nie pan? Mieszkańcy mają to samo zdanie. Jak przekona ich pan, że to nie pan jest agresorem? Co do pańskiego dobrego imienia, na ten moment nikt go nie zranił, tym bardziej nie ja, jako że do tej pory cała ta sytuacja jest ściśle poufna. - Odpowiedziała zirytowana.

- I mam nadzieję, że tak zostanie. - Wstał, lekko podirytowany, zapinając marynarkę. - Proszę przekazać mieszkańcom, aby stawili się na spotkaniu, a wszystko im przedstawię. Wtedy sami się przekonają, że nie muszą widzieć we mnie wroga. - Odwrócił się, jednak zaraz sobie przypomniał. - Ah, bym zapomniał. - Położył na jej biurku kawę i wyszedł po lekkim ukłonie, nie zamykając za sobą drzwi.

- Hmpf. - Mruknęła pod nosem, kiedy mężczyzna opuścił jej kancelarię. - Co za tupet.

Wstała i szybkim, zdenerwowanym ruchem zamknęła drzwi. Kawa, która stała na jej biurku została przez nią zignorowana, jako iż nie zamierzała przyjmować niczego od takiego buca. Jeśli chce, żeby mu w cokolwiek uwierzyła, musi mieć jakąkolwiek podkładkę jego słów. A tak, nie miała nic, na dodatek wszystkie znaki na niebie wskazywały na niego. Nie było żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o konkurencji.

Z cichym westchnieniem powiadomiła lidera grupy mieszkańców o wspomnianym spotkaniu i że póki co tyle wynikło z jej rozmowy.

Prawnik postanowił nie brać aż tak do siebie słów kobiety, chociaż mieszkańcy trochę mu zepsuli humor i myśl o łatwym kąsku. Co teraz było najważniejsze to przygotować się do przedstawienia. Musiał pokazać się w jak najlepszym świetle. Całe dnie siedział nad kartką, mając wrażenie, że zużył ich już tonę. W czasie wolnym starał się na własną rękę szukać kto może się jeszcze interesować jego przyszłą własnością.

Czasem czaił się dokoła bloków, starając się ustalić czy ktoś tam nie podgląda czy nie pokazuje się zbyt często. Pech chciał, że wracając spod jednej schadzki, znów by go potrąciła ta sama blondynka.

- Patrz jak chodzisz! - Krzyknęła, gdy opuściła szybę, zatrzymując samochód z piskiem opon. Dopiero po chwili rozpoznała, kto stał przed jej samochodem i od razu cała ta sytuacja nie wyglądała dobrze w jej oczach.

Właśnie wracała ze spotkania z klientami, którzy pokazali jej nagrania z kamer, z jednego z ataków. Samo nagranie było już zabezpieczone, ale załamani ludzie nie wiedzieli co z tym zrobić, bo policja umywała ręce. Dlatego zadzwonili do niej. a teraz wpadła na człowieka, który twierdził, że nie ma z tym nic wspólnego, szpiegującego dookoła osiedla. Fuknęła cicho, wrzucając samochód na luz i zaciągając ręczny.

- Że ja!? - Spytał z niedowierzaniem, rozpinając kurtkę. Przez to aż zrobiło mu się gorąco. - Kiedyś to mnie pani przyprawi o atak serca!

- Och, czyżby? To chyba powinnam robić to częściej. Żeby zdarzyło się to szybciej. - Prychnęła pod nosem, wrzucając bieg i zamierzając ruszyć w dalszą drogę, nie mając ochoty na konfrontacje o tej godzinie.

- Co za nierozgarnięta baba... - Powiedział pod nosem. - Jak ona została prawniczką? - Nie miał czasu na rozmyślanie, widząc, że ta zaraz uderzy w następną osobę. Nawet nie spojrzała jak ruszyła, więc ten rzucił się w kierunku auta, klepiąc jego bok, żeby się zatrzymała. - Ej! Ej ej ej! Stop!

- No i czego chcesz znowu?! - Krzyknęła zdenerwowana, zatrzymując samochód, będąc jeszcze daleko od jakichkolwiek innych ludzi, jako że zamierzała zawrócić. - Myślisz, że jestem ślepa? - Zapytała, wskazując na prawie pustą drogę przed nimi.

Westchnął tylko, idąc do swojego auta. Nie miał siły się kłócić, a do tego zmarzł i chciał już leżeć z lampką wina na kanapie. W końcu jutro ciężki dzień.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz