13

20 6 0
                                    

Ivy wyszła ze swojej małej kancelarii, zamykając szczelnie drzwi biura, nim opatuliła się bardziej swoim ciepłym, zimowym płaszczem, zaraz chowając szybko marznące dłonie w kieszenie. Rozejrzała się dookoła, przebierając nogami, żałując trochę zrezygnowania tego dnia z puchatych kozaczków. Miała tylko nadzieję, że mężczyzna pojawi się szybciej, niż ona zostanie samotną kosteczką lodu. I w końcu jej wypowiadanie w myślach błaganie się ziściły.

Czarny samochód podjechał do niej, zatrzymując się tuż przy krawężniku, umożliwiając jej szybkie i bezpieczne dostanie się do nagrzanego do przyjemnej temperatury wnętrza. W zagłębieniu na kubek z jej strony, jak zwykle, czekała na nią, jej ulubiona zimą, pierniczkowa latte, po którą sięgnęła bez wahania, upijając łyk przyjemnie ciepłego napoju.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła co? - Zaśmiała się, zapinając pas, nim kierowca znów ruszył, kierując się w stronę jej mieszkania.

- Zamarzłabyś i zmieniła w sopelek lodu. - Odparł na jej pytanie, dołączając się do wesołego śmiechu.

Blondynka bardzo ceniła sobie te momenty, kiedy mężczyzna, jak na dżentelmena, za jakiego uchodził, przystało, odwoził ją do domu, dbając, by się nie rozchorowała. To tylko sprawiało, że sympatia, jaką go darzyła, jedynie się pogłębiała.

Nie minęło wiele czasu, nim zaparkował pojazd pod jej kamienicą, czekając cierpliwie, aż kobieta się pożegna i wysiądzie.

- To jak? Kręgle wieczorem aktualne? - Zapytała, odpinając pas. Im więcej czasu spędzali razem, tym częstsze takie ich wspólne wyjścia się stawały, błędne koło, które akurat w niczym jej nie przeszkadzało.

- Jasne, odegram się za ostatni raz. - Zaśmiał się znów, posyłając jej uroczy uśmiech.

Jeszcze się przekonamy, James. - Ivy również się zaśmiała, opuszczając w końcu pojazd. - Do wieczora. - Pomachała mu jeszcze, gdy zamknęła drzwi, czekając, aż blondyn ruszy i zniknie za pobliskim zakrętem.

Dopiero wtedy, z uśmiechem wciąż tańczącym na jej ustach, wspięła się po schodach do swojego przytulnego lokum, tanecznym krokiem pozbywając się trzymanej torebki i założonego płaszcza, kiedy tylko drzwi mieszkania zamknęły się za nią.

Sprawdziła zamki jeszcze dwa razy, a upewniwszy się, że drzwi są poprawnie zamknięte, zrelaksowała się w kuchni, przy odgrzanym z poprzedniego dnia spaghetti i lampce czerwonego wina.

Nigdy nie była jego specjalną fanką, wolała mniej procentowe, owocowe wina musujące, jednak została przekonana do zmiany zdania. Czasem wspominając to, wracała myślami do mężczyzny, o którym myślała, że może czeka ich coś więcej. Jak widać to dziwne uczucie tego, że coś ukrywa, ją nie myliło, jedynie się utwierdziło.

Teo zniknął z dnia na dzień. Żadnego "do widzenia", czy czegokolwiek w tym rodzaju. Zniknął jak kamfora. Pozostawiając po sobie jedynie drobne ślady, namiastkę tego, że kiedykolwiek tam był, tak jak kamfora zostawia w powietrzu swój zapach. Ale i te drobne szczegóły zapewne niedługo przestaną tak rzucać się w oczy, tak jak ów zapach się ulatnia.

Westchnęła cicho, myśląc znów o tym. To prawda, że w zdecydowanej większości łączyła ich sprawa ataków na osiedlu, jednak miała nadzieję, że będą w stanie utrzymać ich kiełkującą przyjaźń mimo braku częstych spotkań przy okazji pracy. Czas pokazał jednak, że się myliła. Im mniej sytuacji działo się na osiedlu, tym mniej mieli tematów do rozmów, szczególnie w momencie, kiedy wszystkie podejrzane akcje ustały z dnia na dzień. Tak jakby agresor wystraszył się, lub zdecydował, choć na jakiś czas zrezygnować. Nie pozostawił po sobie więcej śladów, więc ich sprawa stanęła w martwym punkcie.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz