16

16 3 0
                                    


Wychodząc z kancelarii, Ivy widziała wozy strażackie mknące przez ulicę. Nie było to nic nadzwyczajnego, średnio raz w miesiącu zdarzał się jakiś większy pożar. Niewiele myśląc, wsiadła w swój samochód i ruszyła do domu. Po drodze mijała jednak osiedle, o które było tyle szumu jakiś czas temu i ku jej przerażeniu, dostrzegła, że to właśnie tam doszło do zdarzenia.

Czyżby napastnik znów uderzył? I znów był to ogień, musiał to być jego ulubiony po zastraszaniu sposób pracy.

Zaparkowała niedaleko, chcąc podejść bliżej, zobaczyć co się dzieje, kiedy zauważyła znajomy samochód zaparkowany na poboczu. Przyspieszyła kroku, rozglądając się uważnie, jednak fakt, że się ściemniało nie ułatwiał jej wypatrzenia mężczyzny o ciemnych włosach w tłumie ewakuowanych.

- Ten pani kolega wbiegł do środka! Ten przystojny! - Podbiegła do niej znajoma kobieta, która często witała w jej kancelarii, kiedy była walka o osiedle.

Theodore przedzierał się przez fale ognia, zasłaniając rękawem drogi oddechowe od dymu, jednak co jakiś czas musiał odkaszlnąć wdzierające się, latające kawałki spalonego dorobku życia mieszkańców. Winda oczywiście nie była najlepszym pomysłem, więc na trzecie piętro biegł po schodach, co jakiś czas zatrzymując się, by zobaczyć czy droga jest w miarę stabilna i bezpieczna.

Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał, więc czuł się jak w labiryncie, idąc trochę na oślep. W końcu dotarł pod wskazany numer mieszkania i złapał za klamkę, zaraz odruchem bezwarunkowym zabierając dłoń z krzykiem. Metal był rozgrzany do paruset stopni, więc zaczął się rozglądać z paniką.

Był skazany tylko na siebie. Wziął więc rozbieg, chcąc wyważyć drzwi. Jego bark przeszył ból, ale skoro jest już tutaj, to nie mógł się poddać. Spróbował jeszcze raz, tym razem całym ciałem. Drzwi otworzyły mu drogę z wielkim hukiem.

- Jest tu kto!? - Wrzasnął, słysząc zaraz szloch, dobiegający z pokoju po jego prawej stronie.

Kopnął drzwi, pamiętając co się przed chwilą stało i uklęknął, zaglądając pod łóżko. Dobrze wiedział gdzie dzieci mogą się schować. Uśmiechnął się do nich łagodnie i wysunął w ich stronę dłoń ubrudzoną sadzą. 

- Już jest dobrze, nie bójcie się. - Dwie dziewczynki wyczłapały się spod łóżka, od razu chowając się w ramionach nieznanego im mężczyzny. Jednak te ramiona teraz zdawały się bezpieczniejsze od tego co ich otaczało. - Byłyście bardzo dzielne, teraz was stąd zabiorę.

W przedpokoju przewróciła się spalona komoda, wywołując huk, na co te zaczęły piszczeć. Teo objął je mocniej i starał się uspokoić.

- Gdzie jest łazienka? - Starsza o rudych włosach wskazała drżącym palcem, a prawnik poprosił je, by tu poczekały.

Pobiegł do wskazanego pomieszczenia, zdejmując z siebie płaszcz i marynarkę, które od razu wrzucił do wanny i puścił wodę. Dobrze je zamoczył, po czym wrócił, nakrywając każdą z nich innym odzieniem.

- Nie wychodźcie spod tego, dopóki wam nie powiem, dobra? To taka gra w chowanego, tylko musicie się mocno mnie trzymać. - Wziął je na ręce, patrząc na korytarz ognia. Nie mógł nawet dobrze odetchnąć, na co miał ochotę przed czekającą go podróżą.

- Zaraz, ma pani na myśli Theodore? Tego bruneta? - Zapytała Ivy, nie wierząc w to co słyszy. Przecież nawet strażacy tam nie wchodzili, jak ktoś bez jakiegokolwiek przeszkolenia mógł się tam wpakować? Jednak bardziej niż szok związany z tą informacją, czuła niepokój.

Może i to co się stało, dalej ją bolało, ale wciąż mężczyzna był dla niej ważny i martwiła się o niego. Co jeśli coś mu się stanie? Co jeśli odkopie to jakąś traumę, o której on sam nie pamiętał? Miał już przecież do czynienia z pożarem, mimo że był malutki, to w podświadomości coś wciąż mogło się kryć.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz