12

18 4 1
                                    

Kolejnego dnia drzwi miały być już zrobione, ale brakowało części do sklejki framugi. Chcąc nie chcąc musieli spędzić kolejne, co najmniej trzy dni razem. Theodore dzień spędził w biurze, dając odpocząć Ivy. Mimo, że to było jego mieszkanie to siedział, że ona potrzebuje go teraz bardziej. Bardzo chciał wiedzieć jak jej pomóc, ale po pierwsze nie miał pojęcia jak, a po drugie nie miał też czasu.

Nie mówił kobiecie, że jego ludzie znaleźli napastników, ani że siedzieli teraz związani w jednym z portowych kontenerów. Nie mówił, że po drodze do domu, wstąpi tam na chwilę i nie mówił, że zaplanował dla nich bolesną śmierć. Nie mówił nic, co mogło wyprowadzić ją ze stanu spokoju.

Kij baseballowy łamał ich żebra, wbijał czaszkę i przerywał ciągłość naczyń krwionośnych. Jeszcze żyli, kiedy Teo opuścił kontener i jednym przyciskiem zrzucił na nich miliony kawałków szkła, które wbijały się w stare rany i otwierały nowe.

Oko za oko.

Kiedy to wszystko się działo, blondynka, nieświadoma niczego, nuciła pod nosem piosenkę, która ostatnio wpadła jej w ucho, krzątając się po kuchni w przygotowaniu kolacji dla niej i Teo. Chociaż tak mogła się odwdzięczyć za jego pomoc.

Kiwając się w rytm nuconej muzyki, mieszała sos beszamelowy, którym miała zalać lazanię, którą przygotowywała. Miała gotowe już każde pięterko. Makaron, mięso w sosie pomidorowym, ser, powtórzone trzykrotnie. Brakowało tylko beszamelu i mogła umieścić całą formę w piekarniku na kolejną godzinę.

W międzyczasie w lodówce chłodziło się wino, z którym zamierzała podać kolację. Żyjąc w błogiej nieświadomości, planowała miły wieczór dla ich dwójki.

Ciała mają się nigdy nie znaleźć. - Powiedział, nawet nie patrząc na współpracownika. - Rodzinie wyślij po sto tysięcy dolarów.

Ruszył do domu jakby nigdy nic. Wiedział, że czeka tam na niego kobieta, a on miał ochotę odpocząć, w końcu poczytać jakąś książkę w swoim łóżku, lecz nie przeszkadzała mu jej obecność, aż tak jak myślał.

Wszedł po cichu, czując piękny zapach już od progu.

- A co to tak ładnie pachnie?

- Miałam ochotę na włoską kuchnię, ale nie chciałam nic zamawiać, więc pomyślałam, że zrobię coś sama. - Ivy wychyliła się z uśmiechem z kuchni. - Mam nadzieję, że nic w przepisie nie pomyliłam, ale sos z mięsem smakował dobrze, kiedy próbowałam wcześniej. Jeszcze jakieś piętnaście minut i będzie gotowe. - Poinformowała go, wracając do kuchni.

- Sama? Co się stało? - Zaśmiał się, wiedząc, że ludzie w jego fachu z reguły nie mają czasu na gotowanie poza dniami wolnymi. - Jeżeli chodzi o drzwi, to nie ma jakiejś części i zajmie mu to co najmniej trzy dni. - Dopowiedział, jakby nie było to nic ważnego.

- A sama. Lubię gotować, kiedy mam na to czas. Wiesz, chciałam się jakoś odwdzięczyć. - Wyjaśniła, po tym jak kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości, że nie może jeszcze wrócić do siebie. Nie, żeby jakąś szczególną radością napawała ją myśl o samotnym powrocie do domu, ale tego nie zamierzała mówić na głos. Była silną, niezależną kobietą.

- Naprawdę nie musiałaś, ale dziękuję. Umieram z głodu. - Rozebrał się i usiadł do stołu, włączając telewizor. - Nic nie dzieje się na świecie, a u nas ile. - Podsumował zaraz go wyłączając.

- A ile jeszcze będzie się działo. - Westchnęła, wyciągając naczynie żaroodporne z piekarnika, krojąc w środku porcje lazanii, nim ułożyła je na talerze. Nim ustawiła jedzenie na stole, sięgnęła jeszcze po kieliszki z szafki oraz wino z lodówki. Wkrótce wszystko znalazło się na stole. - No, kolację podano. - Zaśmiała się, dumna ze swojego dzieła, siadając naprzeciw mężczyzny.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz