Kolejnego dnia drzwi miały być już zrobione, ale brakowało części do sklejki framugi. Chcąc nie chcąc musieli spędzić kolejne, co najmniej trzy dni razem. Theodore dzień spędził w biurze, dając odpocząć Ivy. Mimo, że to było jego mieszkanie to siedział, że ona potrzebuje go teraz bardziej. Bardzo chciał wiedzieć jak jej pomóc, ale po pierwsze nie miał pojęcia jak, a po drugie nie miał też czasu.
Nie mówił kobiecie, że jego ludzie znaleźli napastników, ani że siedzieli teraz związani w jednym z portowych kontenerów. Nie mówił, że po drodze do domu, wstąpi tam na chwilę i nie mówił, że zaplanował dla nich bolesną śmierć. Nie mówił nic, co mogło wyprowadzić ją ze stanu spokoju.
Kij baseballowy łamał ich żebra, wbijał czaszkę i przerywał ciągłość naczyń krwionośnych. Jeszcze żyli, kiedy Teo opuścił kontener i jednym przyciskiem zrzucił na nich miliony kawałków szkła, które wbijały się w stare rany i otwierały nowe.
Oko za oko.
Kiedy to wszystko się działo, blondynka, nieświadoma niczego, nuciła pod nosem piosenkę, która ostatnio wpadła jej w ucho, krzątając się po kuchni w przygotowaniu kolacji dla niej i Teo. Chociaż tak mogła się odwdzięczyć za jego pomoc.
Kiwając się w rytm nuconej muzyki, mieszała sos beszamelowy, którym miała zalać lazanię, którą przygotowywała. Miała gotowe już każde pięterko. Makaron, mięso w sosie pomidorowym, ser, powtórzone trzykrotnie. Brakowało tylko beszamelu i mogła umieścić całą formę w piekarniku na kolejną godzinę.
W międzyczasie w lodówce chłodziło się wino, z którym zamierzała podać kolację. Żyjąc w błogiej nieświadomości, planowała miły wieczór dla ich dwójki.
Ciała mają się nigdy nie znaleźć. - Powiedział, nawet nie patrząc na współpracownika. - Rodzinie wyślij po sto tysięcy dolarów.
Ruszył do domu jakby nigdy nic. Wiedział, że czeka tam na niego kobieta, a on miał ochotę odpocząć, w końcu poczytać jakąś książkę w swoim łóżku, lecz nie przeszkadzała mu jej obecność, aż tak jak myślał.
Wszedł po cichu, czując piękny zapach już od progu.
- A co to tak ładnie pachnie?
- Miałam ochotę na włoską kuchnię, ale nie chciałam nic zamawiać, więc pomyślałam, że zrobię coś sama. - Ivy wychyliła się z uśmiechem z kuchni. - Mam nadzieję, że nic w przepisie nie pomyliłam, ale sos z mięsem smakował dobrze, kiedy próbowałam wcześniej. Jeszcze jakieś piętnaście minut i będzie gotowe. - Poinformowała go, wracając do kuchni.
- Sama? Co się stało? - Zaśmiał się, wiedząc, że ludzie w jego fachu z reguły nie mają czasu na gotowanie poza dniami wolnymi. - Jeżeli chodzi o drzwi, to nie ma jakiejś części i zajmie mu to co najmniej trzy dni. - Dopowiedział, jakby nie było to nic ważnego.
- A sama. Lubię gotować, kiedy mam na to czas. Wiesz, chciałam się jakoś odwdzięczyć. - Wyjaśniła, po tym jak kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości, że nie może jeszcze wrócić do siebie. Nie, żeby jakąś szczególną radością napawała ją myśl o samotnym powrocie do domu, ale tego nie zamierzała mówić na głos. Była silną, niezależną kobietą.
- Naprawdę nie musiałaś, ale dziękuję. Umieram z głodu. - Rozebrał się i usiadł do stołu, włączając telewizor. - Nic nie dzieje się na świecie, a u nas ile. - Podsumował zaraz go wyłączając.
- A ile jeszcze będzie się działo. - Westchnęła, wyciągając naczynie żaroodporne z piekarnika, krojąc w środku porcje lazanii, nim ułożyła je na talerze. Nim ustawiła jedzenie na stole, sięgnęła jeszcze po kieliszki z szafki oraz wino z lodówki. Wkrótce wszystko znalazło się na stole. - No, kolację podano. - Zaśmiała się, dumna ze swojego dzieła, siadając naprzeciw mężczyzny.
![](https://img.wattpad.com/cover/321138674-288-k290197.jpg)
CZYTASZ
Lawyer
ActionPrawnicy - ludzie respektowani przez ogół, obrońcy uciśnionych, stróże sprawiedliwości. Jednak czy na pewno? Czasem opis ten jest całkowitą prawdą, innym razem, jedynie przykrywką. Co jednak jeśli te dwie skrajności będą musiały współpracować, gdy...